Wpisy archiwalne w kategorii
z sakwami
Dystans całkowity: | 13114.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 886:12 |
Średnia prędkość: | 14.80 km/h |
Maksymalna prędkość: | 70.64 km/h |
Suma podjazdów: | 74939 m |
Liczba aktywności: | 190 |
Średnio na aktywność: | 69.03 km i 4h 39m |
Więcej statystyk |
Dystans81.52 km Czas06:05 Vśrednia13.40 km/h VMAX36.32 km/h Podjazdy345 m
Temp.30.0 °C SprzętMerida TFS 900
Bałtyk-Bieszczady - Drawa
Wracam nad Drawę. Piękna rzeka. Specjalnie poprowadziłem swoja trasę w okolicach Drawy, by zobaczyć ją z innej perspektywy niż od strony wody. Szlaków rowerowych wzdłuż Drawy jest sporo. Tylko wybierać i przebierać. Teoretycznie. Praktycznie te szlaki rowerowe to albo głęboki piach albo wredny bruk. Rowerem jeździ się tu fatalnie. Drawa prezentuje się za to bardzo uroczo, szczególnie ze swoimi drewnianymi mostami. Najpiękniejszy to ten między Żeleźnicą a Głuskiem. Trochę się już wali, ale to tylko dodaje mu uroku. Park oczywiście zabrania chodzenia po tym moście ze względu na stan techniczny. Dziwne, że nie zabrania przepływania pod mostem kajakiem. Ciekawe czy zamierza go jeszcze remontować, czy poczeka aż zabytkowy, stuletni most po prostu się zawali?
Usiłuję jechać dalej. Ciągle brnę w piachu. Słońce grzeje niemiłosiernie, a ja na zmianę jadę i pcham rower. Ledwo posuwam się do przodu. Zaczynają przeszywać mnie dreszcze i zwyczajnie robi mi się zimno. W takim upale? To nie jest dobry znak. Żebym tu jeszcze jakiegoś udaru nie dostał. We wsi Dębogóra mówię sobie "dość". W sklepiku kupuję zimne piwo i siadam w cieniu. Nie zamierzam się stąd ruszać dopóki upał nieco nie zelżeje. Siedzę w wiosce do 17:00. Na liczniku mam dopiero 30 km. To już pewne, nie dam rady dojechać do Bieszczad w 10 dni. Nie w tym upale. Weryfikuję swoje plany. Będę się starał zrobić to w 12 dni. To i tak będzie wymagało jazdy w pełnym słońcu, ale da też trochę czasu na przerwy i schowanie się w cieniu.
Pod wieczór jadę do Wielenia i dalej do Sierakowa. Ciągle przebijam się przez piachy. Co to za rejon? Wydawało mi się, że największy piach spotkać można w Borach Tucholskich, a tu okazuje się, że polskie centrum piachu to Puszcza Drawska i Wieleń. Powinienem na tę wyprawę zabrać fatbika, a nie zwykły rower górski. Zawsze śmieszyły mnie te rowery. Do czego niby miały się przydać? Chyba tylko do lansu, bo na pewno nie do jazdy. Teraz odnalazłem świat, w którym fatbike byłby idealny. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że to jakiś mieszkaniec Wielenia wymyślił fatbika.
W Sierakowie przekraczam Wartę i nad jakimś niewielkim jeziorem stawiam namiot. Tu też znajduje się oficjalne, bezpłatne pole biwakowe, ale tak jak wczoraj, mijam je i znajduję sobie swój własny kawałek brzegu i swoją własną, małą plażę.
Usiłuję jechać dalej. Ciągle brnę w piachu. Słońce grzeje niemiłosiernie, a ja na zmianę jadę i pcham rower. Ledwo posuwam się do przodu. Zaczynają przeszywać mnie dreszcze i zwyczajnie robi mi się zimno. W takim upale? To nie jest dobry znak. Żebym tu jeszcze jakiegoś udaru nie dostał. We wsi Dębogóra mówię sobie "dość". W sklepiku kupuję zimne piwo i siadam w cieniu. Nie zamierzam się stąd ruszać dopóki upał nieco nie zelżeje. Siedzę w wiosce do 17:00. Na liczniku mam dopiero 30 km. To już pewne, nie dam rady dojechać do Bieszczad w 10 dni. Nie w tym upale. Weryfikuję swoje plany. Będę się starał zrobić to w 12 dni. To i tak będzie wymagało jazdy w pełnym słońcu, ale da też trochę czasu na przerwy i schowanie się w cieniu.
Pod wieczór jadę do Wielenia i dalej do Sierakowa. Ciągle przebijam się przez piachy. Co to za rejon? Wydawało mi się, że największy piach spotkać można w Borach Tucholskich, a tu okazuje się, że polskie centrum piachu to Puszcza Drawska i Wieleń. Powinienem na tę wyprawę zabrać fatbika, a nie zwykły rower górski. Zawsze śmieszyły mnie te rowery. Do czego niby miały się przydać? Chyba tylko do lansu, bo na pewno nie do jazdy. Teraz odnalazłem świat, w którym fatbike byłby idealny. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że to jakiś mieszkaniec Wielenia wymyślił fatbika.
W Sierakowie przekraczam Wartę i nad jakimś niewielkim jeziorem stawiam namiot. Tu też znajduje się oficjalne, bezpłatne pole biwakowe, ale tak jak wczoraj, mijam je i znajduję sobie swój własny kawałek brzegu i swoją własną, małą plażę.
Dystans88.48 km Czas06:29 Vśrednia13.65 km/h VMAX40.66 km/h Podjazdy549 m
Temp.30.0 °C SprzętMerida TFS 900
Bałtyk-Bieszczady - okolice Ińska
Śpię długo. Wczorajszy dzień nieźle mnie zmęczył. Niewiele jeździłem przed tym wyjazdem i wyraźnie czuję braki w kondycji. Zbieram się jeszcze dłużej i w rezultacie wyjeżdżam dopiero po dziewiątej. Z nieba leje się już niemożliwy do wytrzymania skwar. Żeby tak było chociaż kilka stopni mniej, to jeszcze by się jakoś jechało. Tymczasem wystawiony na słońce licznik pokazuje 40 stopni. Przesada.
Jestem w jednym z najładniejszych miejsc w promieniu kilkuset kilometrów. Mijam jezioro za jeziorem. Cisza, lekki wiaterek i malownicze, kręte drogi. Nawet te asfaltowe są zupełnie puste. Mimo to raz po raz robię sobie skróty przez pola i lasy. Nie wszystkie drogi wychodzą mi tak, jakbym sobie tego życzył. Zdarzają się miejsca kompletnie zarośnięte i niemożliwe do przebycia. Dobrze, jeśli rolnicy wyjeździli przez pola objazdy. Gorzej, gdy trzeba się przedzierać przez zboże. To, że daną drogą prowadzi pieszy szlak turystyczny nie jest żadną gwarancją, że tą drogą w ogóle da się przejść.
Najpiękniejsze w okolicy jest oczywiście jezioro Ińsko. Tylko nad nim spotykam oficjalną plażę z ratownikiem i tylko nad nim spotykam ludzi. Ale pięknych jezior jest w okolicy więcej. Nad niektórymi znajdują się wymarzone wręcz miejscówki do spania. Prawdziwy raj.
Dziś trasa już mi nie idzie tak dobrze, jak wczoraj. Po południu wjeżdżam w lasy w okolicach Drawna i nagle kilometry stają w miejscu. Władowałem się w tak głęboki piach, że w ogóle nie jestem w stanie jechać. Pozostaje pchanie. Jeszcze łudzę się, że to tylko chwilowo, że z czasem trafię na lepszą nawierzchnię, ale mijają kilometry, a pod kołami nic się nie zmienia. Brnąc w piachu osiągam w końcu Barnimie i rzekę Drawę.
Znam Drawę bardzo dobrze z pozycji kajaka. Piękna, dzika rzeka, bardzo kręta, pełna zwalonych drzew i innych przeszkód. Niestety, przebiega przez park narodowy, który na każdym kroku musi zaznaczyć swoją władzę. Zakazuje, nakazuje i ostrzega. Spójrzcie na te znaki na zdjęciu poniżej. Przecież bez znaków kajakarze nie wiedzieliby jak płynąć, prawda? Przyznam, że znaczenia połowy z tych znaków nie rozumiem, a drugiej połowy tylko się domyślam. Czy to znaczy, że nie powinienem już pływać kajakiem? A może przed spływem strażnik parkowy powinien egzaminować ze znajomości znaków? Przecież kajakarze nie mogą czuć, że przeżywają na Drawie przygodę. Muszą wiedzieć gdzie ich miejsce i że tylko korzystają z przygotowanej przez park atrakcji.
Chciałem spać nad samą Drawą. Jest wzdłuż rzeki kilka nadających się na to polan. Pierwsze spotykam w Barnimiu. Pusto. No tak, park zakazuje spania tutaj. Następne jest kawałek dalej, na wysokiej skarpie nad wodą. Wjeżdżam i oczom nie wierzę. Samochody, namioty jak garaże, składane stoły i krzesła. A gdzie kajakarze? Gdzie ogniska? Uciekam stamtąd szybciej niż tam wjechałem. Macham na Drawę ręką. Odbijam na zachód, nad jezioro Rokita. Ono leży już poza granicami parku. Na obu końcach jeziora znajdują się oficjalne miejsca biwakowe. Nad jedno przyjeżdżam i znów widzę tłum samochodów. Znów uciekam. Do drugiego już nawet nie próbuję jechać. W połowie jeziora znajduję swoją własną miejscówkę. Aż do jutra będzie tylko dla mnie. Nikt tu się nie pojawi.
Jestem w jednym z najładniejszych miejsc w promieniu kilkuset kilometrów. Mijam jezioro za jeziorem. Cisza, lekki wiaterek i malownicze, kręte drogi. Nawet te asfaltowe są zupełnie puste. Mimo to raz po raz robię sobie skróty przez pola i lasy. Nie wszystkie drogi wychodzą mi tak, jakbym sobie tego życzył. Zdarzają się miejsca kompletnie zarośnięte i niemożliwe do przebycia. Dobrze, jeśli rolnicy wyjeździli przez pola objazdy. Gorzej, gdy trzeba się przedzierać przez zboże. To, że daną drogą prowadzi pieszy szlak turystyczny nie jest żadną gwarancją, że tą drogą w ogóle da się przejść.
Najpiękniejsze w okolicy jest oczywiście jezioro Ińsko. Tylko nad nim spotykam oficjalną plażę z ratownikiem i tylko nad nim spotykam ludzi. Ale pięknych jezior jest w okolicy więcej. Nad niektórymi znajdują się wymarzone wręcz miejscówki do spania. Prawdziwy raj.
Dziś trasa już mi nie idzie tak dobrze, jak wczoraj. Po południu wjeżdżam w lasy w okolicach Drawna i nagle kilometry stają w miejscu. Władowałem się w tak głęboki piach, że w ogóle nie jestem w stanie jechać. Pozostaje pchanie. Jeszcze łudzę się, że to tylko chwilowo, że z czasem trafię na lepszą nawierzchnię, ale mijają kilometry, a pod kołami nic się nie zmienia. Brnąc w piachu osiągam w końcu Barnimie i rzekę Drawę.
Znam Drawę bardzo dobrze z pozycji kajaka. Piękna, dzika rzeka, bardzo kręta, pełna zwalonych drzew i innych przeszkód. Niestety, przebiega przez park narodowy, który na każdym kroku musi zaznaczyć swoją władzę. Zakazuje, nakazuje i ostrzega. Spójrzcie na te znaki na zdjęciu poniżej. Przecież bez znaków kajakarze nie wiedzieliby jak płynąć, prawda? Przyznam, że znaczenia połowy z tych znaków nie rozumiem, a drugiej połowy tylko się domyślam. Czy to znaczy, że nie powinienem już pływać kajakiem? A może przed spływem strażnik parkowy powinien egzaminować ze znajomości znaków? Przecież kajakarze nie mogą czuć, że przeżywają na Drawie przygodę. Muszą wiedzieć gdzie ich miejsce i że tylko korzystają z przygotowanej przez park atrakcji.
Chciałem spać nad samą Drawą. Jest wzdłuż rzeki kilka nadających się na to polan. Pierwsze spotykam w Barnimiu. Pusto. No tak, park zakazuje spania tutaj. Następne jest kawałek dalej, na wysokiej skarpie nad wodą. Wjeżdżam i oczom nie wierzę. Samochody, namioty jak garaże, składane stoły i krzesła. A gdzie kajakarze? Gdzie ogniska? Uciekam stamtąd szybciej niż tam wjechałem. Macham na Drawę ręką. Odbijam na zachód, nad jezioro Rokita. Ono leży już poza granicami parku. Na obu końcach jeziora znajdują się oficjalne miejsca biwakowe. Nad jedno przyjeżdżam i znów widzę tłum samochodów. Znów uciekam. Do drugiego już nawet nie próbuję jechać. W połowie jeziora znajduję swoją własną miejscówkę. Aż do jutra będzie tylko dla mnie. Nikt tu się nie pojawi.
Dystans127.77 km Czas07:11 Vśrednia17.79 km/h VMAX39.86 km/h Podjazdy428 m
Temp.30.0 °C SprzętMerida TFS 900
Bałtyk-Bieszczady - od Świnoujścia po Dobrą
Wymyśliłem sobie podróż. Wycieczkę. Przejechać po skosie całą Polskę. Zacząć na falochronie w Świnoujściu przy słynnym "Wiatraku" i zakończyć w Bieszczadach przy źródłach Sanu. Ot, takie tam Bałtyk - Bieszczady. Nazwa kojarzyć się może z maratonem szosowym Bałtyk - Bieszczady, ale to nie to. Oni tę trasę pokonują na lekko, w czasie maksymalnie 3 dni, ja biorę z sobą sakwy i planuję przejechać to w 10 dni. Oni trzymają się dróg asfaltowych, ja zamierzam unikać asfaltów jak tylko się da. Nie, żebym miał jakiś uraz do asfaltu. Bardzo go lubię i chętnie z niego skorzystam, ale tylko na tych odcinkach, na których ruch samochodowy jest śladowy. A najlepiej żaden. Chcę przejechać Polskę nie słysząc szumu opon i ryku silników. Nie nastawiam się na zwiedzanie. Nie szukam zabytków, ale jeśli coś ładnego po drodze się trafi, to zatrzymam się i obejrzę. Z zewnątrz. Tyle wystarczy. Zamierzam skupić się na drodze. Chcę drogę poczuć. Im bardziej zapomnianą, tym lepiej. To droga będzie tematem przewodnim tej podróży.
Do Świnoujścia trafiam z samego rana. Od razu kieruję się pod Wiatrak. Turystów za wielu jeszcze nie ma. Miejscowi przybiegli poćwiczyć, ktoś łowi ryby, w morze wychodzi jakiś statek pływający pod banderą Wysp Marshalla. Wyspy Marshalla? To przecież gdzieś na drugim końcu świata! Dokąd teraz płynie? Czy kiedyś dotrze w końcu do tych wysp? Stoję i patrzę jak znika gdzieś w dali. Patrzę na ludzi na falochronie. Jeszcze przed chwilą machali do statku, a już o nim zapomnieli. Odpłynął. Zniknął gdzieś na północy. Kasuję licznik i jadę na południe. Czas zacząć swoją podróż.
Jeszcze na chwilę przystaję w samym Świnoujściu. Dawno tu nie byłem. Wypiękniało. "Moja" ruchliwa ulica zamieniła się w deptak. Nagle znalazło się miejsce dla fontann, kawiarni, ławek, zielonych klombów i leżaków. Centrum Świnoujścia stało się miejscem przeznaczonym dla ludzi, nie samochodów. Bardzo mi się ta odmiana podoba.
Przepływam promem na drugą stronę Świny i opuszczam miasto. Jadę w stronę Międzyzdrojów. W lesie pełno ludzi. Mijam pieszych i rowerzystów. Droga twarda. Nawet się takiej tu nie spodziewałem. Za Międzyzdrojami ludzi jest jeszcze więcej. Spotykam nawet sakwiarzy. Jadą trasą nadmorską w stronę Helu. Długo razem nie jedziemy, bo oni trzymać się będą brzegu morza, a ja wykręcam w stronę Wolina. Tu już jest bardziej piaszczyście, ale trasa idzie szybko.
W Wolinie postój. Jest za gorąco. Zaczynam się gotować. Obiad, piwo, a potem chwila odpoczynku w wiosce Wikingów. Teraz panuje tu niezwykły spokój. Zwykle zaglądałem tu podczas sierpniowego festiwalu i wtedy ciężko jest się przepchnąć przez tłumy ludzi. Teraz jest inaczej. Teraz można tu odsapnąć i zrobić kilka zdjęć.
Zupełnie nie chce mi się jechać. Termometr wskazuje 30 stopni. Mimo to ruszam. Najpierw jadę spokojnym asfaltem, potem zagłębiam się w las. Od stacji kolejowej Rokita chwytam się śladu dawnej wąskotorówki. Prowadziła do wsi Czarnogłowy, gdzie znajdowała się duża kopalnia wapienia. Ślad początkowo jest bardzo wygodny, ale później zamienia się w wąską ścieżkę przez krzaki i pokrzywy. Nie zamierzam się cofać i przedzieram się przez wszystko. Na koniec docieram do pięknego jeziora. To właśnie pozostałość po tej kopalni. Po zakończeniu wydobycia całe wyrobisko zostało zalane tworząc niezwykle malownicze jezioro. Kiedyś przyjadę tu specjalnie po to, by nad brzegiem postawić namiot i spędzić tu noc. Dziś jest jeszcze za wcześnie na spanie.
Aż do końca dnia przeplatają mi się drogi asfaltowe z polnymi. Dojeżdżam do jeziora Woświn. Próbuję znaleźć jakieś miejcie do spania nad samym brzegiem. Kiedyś już tu byłem. Kiedyś tu spałem. Niby pamiętam gdzie to było, ale wszystko się zmieniło. Nie mogę znaleźć mojej miejscówki, ani żadnego innego miejsca, które nadawałoby się na rozbicie namiotu. W końcu daję za wygraną i wycofuję się na asfalt. Na nocleg zatrzymuję się nad jeziorem Mielno, obok wsi o tej samej nazwie. Jest tu oficjalne kąpielisko z pomostem. Jest tez miejsce na ognisko i późnym wieczorem przychodzą jakieś ludki i przy ogniu i piwie debatują jak mi bezszelestnie ukraść rower. A ja leżę w namiocie, słucham ich i nie zasnę dopóki sobie nie pójdą.
Do Świnoujścia trafiam z samego rana. Od razu kieruję się pod Wiatrak. Turystów za wielu jeszcze nie ma. Miejscowi przybiegli poćwiczyć, ktoś łowi ryby, w morze wychodzi jakiś statek pływający pod banderą Wysp Marshalla. Wyspy Marshalla? To przecież gdzieś na drugim końcu świata! Dokąd teraz płynie? Czy kiedyś dotrze w końcu do tych wysp? Stoję i patrzę jak znika gdzieś w dali. Patrzę na ludzi na falochronie. Jeszcze przed chwilą machali do statku, a już o nim zapomnieli. Odpłynął. Zniknął gdzieś na północy. Kasuję licznik i jadę na południe. Czas zacząć swoją podróż.
Jeszcze na chwilę przystaję w samym Świnoujściu. Dawno tu nie byłem. Wypiękniało. "Moja" ruchliwa ulica zamieniła się w deptak. Nagle znalazło się miejsce dla fontann, kawiarni, ławek, zielonych klombów i leżaków. Centrum Świnoujścia stało się miejscem przeznaczonym dla ludzi, nie samochodów. Bardzo mi się ta odmiana podoba.
Przepływam promem na drugą stronę Świny i opuszczam miasto. Jadę w stronę Międzyzdrojów. W lesie pełno ludzi. Mijam pieszych i rowerzystów. Droga twarda. Nawet się takiej tu nie spodziewałem. Za Międzyzdrojami ludzi jest jeszcze więcej. Spotykam nawet sakwiarzy. Jadą trasą nadmorską w stronę Helu. Długo razem nie jedziemy, bo oni trzymać się będą brzegu morza, a ja wykręcam w stronę Wolina. Tu już jest bardziej piaszczyście, ale trasa idzie szybko.
W Wolinie postój. Jest za gorąco. Zaczynam się gotować. Obiad, piwo, a potem chwila odpoczynku w wiosce Wikingów. Teraz panuje tu niezwykły spokój. Zwykle zaglądałem tu podczas sierpniowego festiwalu i wtedy ciężko jest się przepchnąć przez tłumy ludzi. Teraz jest inaczej. Teraz można tu odsapnąć i zrobić kilka zdjęć.
Zupełnie nie chce mi się jechać. Termometr wskazuje 30 stopni. Mimo to ruszam. Najpierw jadę spokojnym asfaltem, potem zagłębiam się w las. Od stacji kolejowej Rokita chwytam się śladu dawnej wąskotorówki. Prowadziła do wsi Czarnogłowy, gdzie znajdowała się duża kopalnia wapienia. Ślad początkowo jest bardzo wygodny, ale później zamienia się w wąską ścieżkę przez krzaki i pokrzywy. Nie zamierzam się cofać i przedzieram się przez wszystko. Na koniec docieram do pięknego jeziora. To właśnie pozostałość po tej kopalni. Po zakończeniu wydobycia całe wyrobisko zostało zalane tworząc niezwykle malownicze jezioro. Kiedyś przyjadę tu specjalnie po to, by nad brzegiem postawić namiot i spędzić tu noc. Dziś jest jeszcze za wcześnie na spanie.
Aż do końca dnia przeplatają mi się drogi asfaltowe z polnymi. Dojeżdżam do jeziora Woświn. Próbuję znaleźć jakieś miejcie do spania nad samym brzegiem. Kiedyś już tu byłem. Kiedyś tu spałem. Niby pamiętam gdzie to było, ale wszystko się zmieniło. Nie mogę znaleźć mojej miejscówki, ani żadnego innego miejsca, które nadawałoby się na rozbicie namiotu. W końcu daję za wygraną i wycofuję się na asfalt. Na nocleg zatrzymuję się nad jeziorem Mielno, obok wsi o tej samej nazwie. Jest tu oficjalne kąpielisko z pomostem. Jest tez miejsce na ognisko i późnym wieczorem przychodzą jakieś ludki i przy ogniu i piwie debatują jak mi bezszelestnie ukraść rower. A ja leżę w namiocie, słucham ich i nie zasnę dopóki sobie nie pójdą.
Dystans31.86 km Czas01:40 Vśrednia19.12 km/h
SprzętMerida TFS 900
Kołobrzeg
Wczoraj przez większość dnia lało. W nocy lało. Dzisiaj od rana leje. Aplikacje pogodowe twierdzą, że przez następne dwa dni będzie lało. Wygląda na to, że to koniec wycieczki. Już nie uda mi się przemykać między falami deszczu. Wynajmować kwatery i czekać aż to wszystko przejdzie nie mam zamiaru. Jazda dla samej jazdy, bez zwiedzania i zdjęć też jest bez sensu. Toczę się jeszcze główną szosą do Kołobrzegu, ale im bliżej jestem, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że resztę trasy trzeba pozostawić na inny termin. Docieram do miasta, na peronie kolejowym przebieram się w suche rzeczy, kupuję bilet i wracam do domu.
Nie mam żadnych zdjęć z tego dnia. Na koniec zamieszczę więc zdjęcia moich wszystkich ośmiu noclegów.
Nocleg nad jeziorem Długim obok Swobnicy. Miejsce dobrze mi znane. Spałem tu już chyba po raz trzeci:
Nocleg nad jeziorem Marianowskim. Brzegi jeziora są dość strome i nie dają nadziei na znalezienie jakiejś dzikiej, płaskiej plaży. Na szczęście pomocną dłoń wyciągają miejscowi wędkarze, budując tak duże pomosty, że można na nich postawić namiot:
Nocleg nad jeziorem Przytonko na Pojezierzu Drawskim. Piękna wieczorna ulewa zaowocowała jeszcze piękniejszą tęczą:
Nocleg nad jeziorem Bielsko między wioskami Jeziernik i Trzmielewo. Piękne miejsce, płaskie i z niską trawką. Woda w jeziorze czyściutka i dno twarde. Miałem tego dnia jechać dalej, ale takiej miejscówce trudno się oprzeć:
Nocleg pod wiatą na polanie wypoczynkowej obok wsi Popowice. Niczego tu nie brakuje. Jest nawet woda i prąd:
Nocleg nad maleńką rzeczką Głaźna, tuż przed samym Słupskiem:
Nocleg nad prywatnym jeziorem Świdno obok Sianowa. Za biwakowanie tutaj i łowienie ryb się płaci, ale jak właściciele zobaczyli, że nawet wędki nie mam, to machnęli na mnie ręką:
Nocleg nad prywatnym stawem rybnym obok wsi Świemino. Tutaj za rozbicie namiotu musiałem zapłacić 10 zł. Gdybym miał wędkę, cena wzrosłaby do 45 zł:
Nie mam żadnych zdjęć z tego dnia. Na koniec zamieszczę więc zdjęcia moich wszystkich ośmiu noclegów.
Nocleg nad jeziorem Długim obok Swobnicy. Miejsce dobrze mi znane. Spałem tu już chyba po raz trzeci:
Nocleg nad jeziorem Marianowskim. Brzegi jeziora są dość strome i nie dają nadziei na znalezienie jakiejś dzikiej, płaskiej plaży. Na szczęście pomocną dłoń wyciągają miejscowi wędkarze, budując tak duże pomosty, że można na nich postawić namiot:
Nocleg nad jeziorem Przytonko na Pojezierzu Drawskim. Piękna wieczorna ulewa zaowocowała jeszcze piękniejszą tęczą:
Nocleg nad jeziorem Bielsko między wioskami Jeziernik i Trzmielewo. Piękne miejsce, płaskie i z niską trawką. Woda w jeziorze czyściutka i dno twarde. Miałem tego dnia jechać dalej, ale takiej miejscówce trudno się oprzeć:
Nocleg pod wiatą na polanie wypoczynkowej obok wsi Popowice. Niczego tu nie brakuje. Jest nawet woda i prąd:
Nocleg nad maleńką rzeczką Głaźna, tuż przed samym Słupskiem:
Nocleg nad prywatnym jeziorem Świdno obok Sianowa. Za biwakowanie tutaj i łowienie ryb się płaci, ale jak właściciele zobaczyli, że nawet wędki nie mam, to machnęli na mnie ręką:
Nocleg nad prywatnym stawem rybnym obok wsi Świemino. Tutaj za rozbicie namiotu musiałem zapłacić 10 zł. Gdybym miał wędkę, cena wzrosłaby do 45 zł:
Dystans71.12 km Czas04:28 Vśrednia15.92 km/h
SprzętMerida TFS 900
Ślady Księstwa Pomorskiego: Sianów, Koszalin, Karlino
Pogoda całkiem siadła. Do tej pory udawało mi się przemykać między falami deszczu. Padało głównie w nocy i rano. Wyjeżdżałem późno, ale deszcz łapał mnie rzadko i coś tam po drodze udawało się zobaczyć. Ostatnie dwa dni to już w ogóle były słoneczne. Ale na tym koniec. Za dwa dni słońca trzeba ponieść karę. Już wczoraj w Darłowie zaczęło padać, a namiot rozbijałem w deszczu. Dziś z rana znów było ładnie, a potem jak zaczęło lać, to już tak, jakby w ogóle nie chciało przestać.
Sianów
Jadę do Sianowa. Tak naprawdę nie wiem po co, bo w Sianowie nic nie ma. Miasteczko zapisało się na kartach pomorskiej historii, ale do dnia dzisiejszego nie przetrwały w nim żadne zabytki. Kiedyś stał tu nawet zamek. Związana jest z nim dość ciekawa historia. Otóż w 1475 roku na zamku w Sianowie gościł książę Bogusław X. Jego świta w tym czasie zabawiała się w okolicy w dość awanturniczy sposób. Napadli na zmierzający do Koszalina konwój kupiecki i go obrabowali. Na wieść o tym koszalinianie zebrali oddział zbrojnych i ruszyli do Sianowa schwytać winnych. Ponieważ książę stanął murem za swoimi ludźmi, pojmali go, związali i na wozie pełnym gnoju powieźli do Koszalina. Dopiero tam przyszło otrzeźwienie. Burmistrz Koszalina natychmiast uwolnił księcia, ale nie tak łatwo przyszło wybłaganie przebaczenia. Wszyscy mieszkańcy musieli paść przed księciem na kolana, a potem gościć go przez kilka dni na swój własny koszt. Miasto musiało też darować wszystkie długi, jakie Bogusław był im winny, a na dokładkę zburzyć bramę miejską, przez którą tak niechlubnie wjechał do miasta. Tak to było, a dziś historycy nie są nawet w stanie określić w którym miejscu Sianowa stał zamek. Podawane są różne lokalizacje, ale są to tylko domysły. Po zamku nie pozostał żaden ślad. Zamieszczę więc zdjęcie pomnika "dziewczynek z zapałkami", bo Sianów bardziej kojarzy się z nieistniejącą już fabryką zapałek niż z Księstwem Pomorskim.
Koszalin
Koszalin był jednym z większych miast Księstwa Pomorskiego. Należał do biskupów kamieńskich i od nich otrzymał prawa miejskie. Wydawać by się mogło, że w mieście tej wielkości znajdę sporo pozostałości po Księstwie Pomorskim, ale rzeczywistość jest inna. Stare Miasto praktycznie nie istnieje zniszczone doszczętnie przez wojska radzieckie. Ocalała tylko katedra. Jadę na wzgórze zamkowe. Tam pozostał jeszcze mały fragment murów miejskich i dawny kościół zamkowy. Kościół ten powstał na początku XIV wieku jako część zakonu Cystersek osiadłych w Koszalinie w 1278 roku. Gdy zakon rozwiązano, kościół popadł w ruinę. W 1568 roku na terenie dawnego zakonu rozpoczęto budowę zamku. Wtedy kościół odrestaurowano i stał się kościołem zamkowym. Zamek nie istniał długo, spłonął w 1718 roku i już nigdy nie został odbudowany. Przetrwał tylko kościół. Zdjęcie poniżej przedstawia miejsce, w którym kiedyś stał zamek. Ten budynek w głębi wznosi się dokładnie na jego fundamentach:
A tak wygląda dawny kościół zamkowy:
I to by było w zasadzie tyle. Wyjątkowo mało jak na tak duże miasto. Poganiany przez deszczowe chmury jadę dalej. Po drodze dopada mnie burza. Pioruny walą na prawo i lewo, z nieba leje się potok wody. Nie mam gdzie się schować, więc po prostu jadę.
Karlino
Całkowicie przemoczony wjeżdżam do Karlina. Niewielkie miasteczko jest dziś zupełnie zapomniane, a przecież kiedyś było jednym z ważniejszych miast Księstwa Pomorskiego. W 1280 roku otrzymali je w spadku biskupi kamieńscy. Niespełna sto lat później, w 1372 roku wpadli na pomysł, by przenieść tu stolicę diecezji. W tym celu wznieśli w Karlinie okazały zamek oraz nadali mu prawa miejskie. Nowo powstałe miasto nie miało jednak szczęścia. W 1409 biskup wdał się w konflikt z księciem Bogusławem VIII, w wyniku czego wojska pomorskie najechały i doszczętnie spaliły miasto. Zamek wtedy ocalał, ale już w 1481 doszło do powtórki. Tym razem Karlino najechały połączone wojska koszalińsko-kołobrzeskie, skutkiem czego miasto ponownie spłonęło. Tym razem zamek poszedł z dymem wraz z miastem. Ot, taki tam średniowieczny sposób na zmuszenie biskupa do zwrotu zaciągniętej pożyczki. Zamek został odbudowany i przekształcony w piękną, renesansową rezydencję. Przetrwał do roku 1761, kiedy to podczas wojny siedmioletniej został zajęty przez Rosjan, splądrowany i spalony. Po tym wydarzeniu nie został już odbudowany. Z zamku pozostały jedynie fundamenty i zasypane gruzem piwnice. Na nich, po latach zbudowano budynek browaru, ale i on z czasem popadł w ruinę. Dziś całą Wyspę Biskupią wraz z resztkami zamku przejął prywatny inwestor. Planuje tam stworzyć centrum konferencyjne. Po oczyszczeniu piwnic dawnego zamku okazało się, że w świetnym stanie zachowały się gotyckie sklepienia gwiaździste. Zamek nie jest udostępniony do zwiedzania, ale jeśli trafi się na właściciela, to chętnie zaprosi do środka.
Sianów
Jadę do Sianowa. Tak naprawdę nie wiem po co, bo w Sianowie nic nie ma. Miasteczko zapisało się na kartach pomorskiej historii, ale do dnia dzisiejszego nie przetrwały w nim żadne zabytki. Kiedyś stał tu nawet zamek. Związana jest z nim dość ciekawa historia. Otóż w 1475 roku na zamku w Sianowie gościł książę Bogusław X. Jego świta w tym czasie zabawiała się w okolicy w dość awanturniczy sposób. Napadli na zmierzający do Koszalina konwój kupiecki i go obrabowali. Na wieść o tym koszalinianie zebrali oddział zbrojnych i ruszyli do Sianowa schwytać winnych. Ponieważ książę stanął murem za swoimi ludźmi, pojmali go, związali i na wozie pełnym gnoju powieźli do Koszalina. Dopiero tam przyszło otrzeźwienie. Burmistrz Koszalina natychmiast uwolnił księcia, ale nie tak łatwo przyszło wybłaganie przebaczenia. Wszyscy mieszkańcy musieli paść przed księciem na kolana, a potem gościć go przez kilka dni na swój własny koszt. Miasto musiało też darować wszystkie długi, jakie Bogusław był im winny, a na dokładkę zburzyć bramę miejską, przez którą tak niechlubnie wjechał do miasta. Tak to było, a dziś historycy nie są nawet w stanie określić w którym miejscu Sianowa stał zamek. Podawane są różne lokalizacje, ale są to tylko domysły. Po zamku nie pozostał żaden ślad. Zamieszczę więc zdjęcie pomnika "dziewczynek z zapałkami", bo Sianów bardziej kojarzy się z nieistniejącą już fabryką zapałek niż z Księstwem Pomorskim.
Koszalin
Koszalin był jednym z większych miast Księstwa Pomorskiego. Należał do biskupów kamieńskich i od nich otrzymał prawa miejskie. Wydawać by się mogło, że w mieście tej wielkości znajdę sporo pozostałości po Księstwie Pomorskim, ale rzeczywistość jest inna. Stare Miasto praktycznie nie istnieje zniszczone doszczętnie przez wojska radzieckie. Ocalała tylko katedra. Jadę na wzgórze zamkowe. Tam pozostał jeszcze mały fragment murów miejskich i dawny kościół zamkowy. Kościół ten powstał na początku XIV wieku jako część zakonu Cystersek osiadłych w Koszalinie w 1278 roku. Gdy zakon rozwiązano, kościół popadł w ruinę. W 1568 roku na terenie dawnego zakonu rozpoczęto budowę zamku. Wtedy kościół odrestaurowano i stał się kościołem zamkowym. Zamek nie istniał długo, spłonął w 1718 roku i już nigdy nie został odbudowany. Przetrwał tylko kościół. Zdjęcie poniżej przedstawia miejsce, w którym kiedyś stał zamek. Ten budynek w głębi wznosi się dokładnie na jego fundamentach:
A tak wygląda dawny kościół zamkowy:
I to by było w zasadzie tyle. Wyjątkowo mało jak na tak duże miasto. Poganiany przez deszczowe chmury jadę dalej. Po drodze dopada mnie burza. Pioruny walą na prawo i lewo, z nieba leje się potok wody. Nie mam gdzie się schować, więc po prostu jadę.
Karlino
Całkowicie przemoczony wjeżdżam do Karlina. Niewielkie miasteczko jest dziś zupełnie zapomniane, a przecież kiedyś było jednym z ważniejszych miast Księstwa Pomorskiego. W 1280 roku otrzymali je w spadku biskupi kamieńscy. Niespełna sto lat później, w 1372 roku wpadli na pomysł, by przenieść tu stolicę diecezji. W tym celu wznieśli w Karlinie okazały zamek oraz nadali mu prawa miejskie. Nowo powstałe miasto nie miało jednak szczęścia. W 1409 biskup wdał się w konflikt z księciem Bogusławem VIII, w wyniku czego wojska pomorskie najechały i doszczętnie spaliły miasto. Zamek wtedy ocalał, ale już w 1481 doszło do powtórki. Tym razem Karlino najechały połączone wojska koszalińsko-kołobrzeskie, skutkiem czego miasto ponownie spłonęło. Tym razem zamek poszedł z dymem wraz z miastem. Ot, taki tam średniowieczny sposób na zmuszenie biskupa do zwrotu zaciągniętej pożyczki. Zamek został odbudowany i przekształcony w piękną, renesansową rezydencję. Przetrwał do roku 1761, kiedy to podczas wojny siedmioletniej został zajęty przez Rosjan, splądrowany i spalony. Po tym wydarzeniu nie został już odbudowany. Z zamku pozostały jedynie fundamenty i zasypane gruzem piwnice. Na nich, po latach zbudowano budynek browaru, ale i on z czasem popadł w ruinę. Dziś całą Wyspę Biskupią wraz z resztkami zamku przejął prywatny inwestor. Planuje tam stworzyć centrum konferencyjne. Po oczyszczeniu piwnic dawnego zamku okazało się, że w świetnym stanie zachowały się gotyckie sklepienia gwiaździste. Zamek nie jest udostępniony do zwiedzania, ale jeśli trafi się na właściciela, to chętnie zaprosi do środka.
Dystans98.74 km Czas05:33 Vśrednia17.79 km/h
SprzętMerida TFS 900
Ślady Księstwa Pomorskiego: Słupsk, Darłowo
Wykręcam z moją trasą na północ i jadę w kierunku Słupska. Po drodze łapię się rzeki Słupi i jadę praktycznie wzdłuż niej, przecinając ją kilka razy. Rzeka jak to rzeka, najładniej wygląda z pozycji kajaka, ale z roweru też coś tam udaje mi się zobaczyć. Trafiam na przykład na jedną z elektrowni wodnych, których jest tam aż pięć. Powstały na przełomie XIX i XX wieku i po modernizacjach działają do dziś. Każda z nich jest inna i w inny sposób jest zasilana wodą. Ja odwiedzam elektrownię Gałąźnia Mała, do której woda doprowadzana jest rurami z odległości 13 km.
Słupsk
Słupsk to duże i bardzo ważne dla Księstwa Pomorskiego miasto. Początkowo należało do książąt wschodniopomorskich i to oni nadali mu prawa miejskie. Później miasto przejęła Polska, a po nich Brandenburgia. Gryfici zajęli miasto i okoliczne ziemie dopiero w 1316 roku, ale już w 1329 roku zastawili je u Krzyżaków. Umowa przewidywała 12 lat na spłatę zaciągniętego długu, a gdyby nie udało się go spłacić, miasto przeszłoby na własność zakonników. I rzeczywiście, panujący wtedy książę Bogusław V nie był w stanie zebrać wymaganej kwoty. Na wieść o rychłym przejęciu miasta skrzyknęli się słupscy mieszczanie oraz rycerstwo i sami zebrali brakującą kwotę. Miasto pozostało w granicach Księstwa Pomorskiego i z czasem rozrosło się tak, że na ok. 100 lat stało się stolicą jednej z jego dzielnic.
W Słupsku zachowało się sporo pomorskich zabytków. Najważniejszym jest Zamek Książąt Pomorskich wniesiony w 1507 roku. Dzisiejszy wygląd zawdzięcza powojennej odbudowie, podczas której przywrócono mu renesansową bryłę z końcówki XVI wieku.
Innym śladem świetności Słupska są pozostałości murów obronnych. Nie są kompletne, ale zachowały się spore fragmenty. Są nawet dwie potężne bramy miejskie i jedna baszta, zwana dziś Basztą Czarownic. Tak się akurat złożyło, że w tej jednej, ocalałej baszcie mieściło się kiedyś więzienie dla kobiet oskarżonych o konszachty z diabłem i uprawianie magii. Ostatnia ze słupskich czarownic, Trina Papisten spalona na stosie w 1701 roku została niedawno zrehabilitowana i jedno z nowo powstałych rond nazwano jej imieniem.
Do kompletu średniowiecznych zabytków Słupska dochodzą jeszcze kościoły. Ten na zdjęciu poniżej, stojący w pobliżu zamku powstał na początku XV wieku jako przyklasztorny kościół dominikanów. Po kilku pożarach i odbudowach stał się kościołem zamkowym:
Ten poniżej to najstarszy i najcenniejszy kościół w Słupsku. Jego początki sięgają 1280 roku, ale wyglądał wtedy inaczej. Niszczony w pożarach i odbudowywany kilkakrotnie zmieniał swoją bryłę. To, co możemy dziś oglądać to efekt przebudowy z 1853 roku:
A to najbardziej osobliwy "kościół" w Słupsku. Zbudowany w XIV wieku swoją funkcję pełnił do końca XVIII wieku. Potem został przekazany miastu, które dokonało przebudowy i adaptacji budowli na szkołę. Dzisiaj mieści się tam biblioteka. Ciekawie wyglądają te normalne, mieszkalne okna w ścianach i poddaszu budynku, który nadal ma bryłę kościoła:
Opuszczam Słupsk i jadę nad morze. Na poligonie w Wicku odbywają się jakieś manewry. Słychać strzały, eksplozje, a w pewnym momencie w górę wzbija się rakieta ciągnąc za sobą wstęgę dymu. Fajnie się tam bawią :) Poligon omijam szerokim łukiem i nad morze trafiam przy jeziorze Kopań. Stamtąd mam już rzut beretem do Darłowa.
Darłowo
Darłowo od zawsze kojarzyło mi się z nadmorskim kurortem, leżeniem plackiem na plaży, tłumem wczasowiczów i straganami z tandetą. To wszystko tam jest, ale nie tyle w Darłowie, co w Darłówku leżącym przy samym ujściu Wieprzy do morza. To właściwe Darłowo znajduje się kilka kilometrów w głąb lądu i wyjątkowo mocno zapisało się w pomorskich kronikach. A wszystko przez jednego z książąt.
W 1382 roku w Darłowie urodził się książę Bogusław. Tak się złożyło, że jego babką od strony matki była duńska księżniczka, a z kolei jej siostrą królowa Małgorzata sprawująca władzę nad połączonymi królestwami Danii, Szwecji i Norwegii. Królowa Małgorzata miała syna, ale zmarł przedwcześnie i nie było szans na ciągłość dynastii. By jakoś wybrnąć z tej sytuacji, usynowiła swojego siostrzeńca Bogusława z odległego Darłowa. Ponieważ dla Skandynawów imię Bogusław brzmiało obco, zmienił je na Eryk i pod tym imieniem zapamiętała go historia. Eryk zamieszkał w Danii i szybko został koronowany na króla wszystkich trzech państw. Początkowo jego władza była iluzoryczna, ale po śmierci królowej Małgorzaty w 1412 roku zaczął rządzić naprawdę. A nie rządził wcale dobrze. Był władcą brutalnym i despotycznym. Szybko wdał się w wojnę o Szlezwik, która trwała 11 lat, pochłonęła ogromne straty finansowe i militarne, a i tak zakończyła się klęską Eryka. Potem wdał się konflikt z Zakonem Krzyżackim i z Hanzą. By to wszystko sfinansować nakładał podatki i cła. Nie za bardzo też radził sobie z równym traktowaniem trzech państw, którymi rządził. Rozwijał Danię, a Szwecję i Norwegię traktował po macoszemu i obsadzał urzędnikami duńskimi. To nie mogło się spodobać mieszkańcom. Wybuchł bunt. I to we wszystkich trzech państwach. W 1442 roku Eryk nie władał już żadnym z nich. Ale to nie koniec jego historii. Zdetronizowany król osiadł na Gotlandii, skąd dokonywał łupieżczych wypraw napadając na statki Hanzy. Nie darował też statkom swoich byłych poddanych. Dorobił się wtedy przydomku "Ostatniego Wikinga Bałtyku". Podobno z grabieży zgromadził olbrzymie bogactwa. Jego pirackie eskapady nie spodobały się Szwecji, która w końcu najechała i zajęła Gotlandię. Eryk zdążył uciec zabierając swój majątek. Nie mając się gdzie podziać, wrócił do rodzinnego Darłowa. W Księstwie Pomorskim odziedziczył tytuły księcia Słupskiego i Stargardzkiego. Znów miał poddanych i znów mógł rządzić. Jego rządy w Księstwie Pomorskim były całkowicie odmienne od skandynawskich. Do końca życia cieszył się sławą sprawiedliwego władcy prowadząc bardzo pokojową politykę zagraniczną i łagodząc spory wewnątrz księstw. Zmarł w 1459 roku mając wtedy 77 lat. Jego sarkofag do dziś znajduje się w Darłowie. Do dziś trwają też poszukiwania skarbu, który podobno po sobie zostawił.
Co za historia. Na jej podstawie można by było film nakręcić. Kto by się spodziewał, że taka opowieść wiąże się z małym Darłowem. Jeżdżę po mieście szukając budowli pamiętających czasy Eryka Pomorskiego. Najważniejszym jest oczywiście zamek, w którym mieszkał i który rozbudował przyjmując za wzór duński zamek Kronborg, wcześniejszą siedzibę Eryka, też przez niego zbudowany. Na zamku znajduje się dziś bardzo ciekawe muzeum. Jest też możliwość wejścia na wieżę. Miałem na to chrapkę, ale pojawiłem się w Darłowie za późno. Zamek zamknięty. Zapraszamy jutro. Pozostało mi tylko obejrzeć go z zewnątrz.
Drugim, równie ważnym zabytkiem jest potężny kościół Mariacki. Jego początki sięgają połowy XIV wieku. Po śmierci Eryka Pomorskiego pochowano go właśnie w tym kościele i spoczywa tam do dziś. Jego sarkofag nie jest jednak oryginalny. Pierwotny był cynowy, ale w 1724 roku podczas pożaru kościoła został poważnie uszkodzony. Ufundowano wtedy inny, wykonany z piaskowca. Również miejsce pochówku jest dziś inne. Początkowo Eryk Pomorski spoczął w niszy grobowej za ołtarzem, ale w 1975 roku przeniesiono go do krypty znajdującej się w wieży. Obok Eryka znajdują się tam jeszcze sarkofagi księżnej Elżbiety (żony Bogusława XIV) oraz księżnej Jadwigi (żony Urlyka, ostatniego księcia Darłowskiego)
Z pozostałych zabytków Darłowa warto zwrócić uwagę na kościół św. Gertrudy. Zbudowany został poza miastem, na wzgórzu, jako okazała kaplica cmentarna. Początki jej budowy nie są znane, ale jedna z wersji mówi, że ufundował ją Eryk Pomorski po powrocie z pielgrzymki do Ziemi Świętej. Kościół ma kształt dwunastoboku wzmocnionego podporami i nakrytego bardzo stromym dachem, tworzącym strzelistą iglicę. Jest typowym przykładem skandynawskiego gotyku, rzadko spotykanego po tej stronie Bałtyku.
Słupsk
Słupsk to duże i bardzo ważne dla Księstwa Pomorskiego miasto. Początkowo należało do książąt wschodniopomorskich i to oni nadali mu prawa miejskie. Później miasto przejęła Polska, a po nich Brandenburgia. Gryfici zajęli miasto i okoliczne ziemie dopiero w 1316 roku, ale już w 1329 roku zastawili je u Krzyżaków. Umowa przewidywała 12 lat na spłatę zaciągniętego długu, a gdyby nie udało się go spłacić, miasto przeszłoby na własność zakonników. I rzeczywiście, panujący wtedy książę Bogusław V nie był w stanie zebrać wymaganej kwoty. Na wieść o rychłym przejęciu miasta skrzyknęli się słupscy mieszczanie oraz rycerstwo i sami zebrali brakującą kwotę. Miasto pozostało w granicach Księstwa Pomorskiego i z czasem rozrosło się tak, że na ok. 100 lat stało się stolicą jednej z jego dzielnic.
W Słupsku zachowało się sporo pomorskich zabytków. Najważniejszym jest Zamek Książąt Pomorskich wniesiony w 1507 roku. Dzisiejszy wygląd zawdzięcza powojennej odbudowie, podczas której przywrócono mu renesansową bryłę z końcówki XVI wieku.
Innym śladem świetności Słupska są pozostałości murów obronnych. Nie są kompletne, ale zachowały się spore fragmenty. Są nawet dwie potężne bramy miejskie i jedna baszta, zwana dziś Basztą Czarownic. Tak się akurat złożyło, że w tej jednej, ocalałej baszcie mieściło się kiedyś więzienie dla kobiet oskarżonych o konszachty z diabłem i uprawianie magii. Ostatnia ze słupskich czarownic, Trina Papisten spalona na stosie w 1701 roku została niedawno zrehabilitowana i jedno z nowo powstałych rond nazwano jej imieniem.
Do kompletu średniowiecznych zabytków Słupska dochodzą jeszcze kościoły. Ten na zdjęciu poniżej, stojący w pobliżu zamku powstał na początku XV wieku jako przyklasztorny kościół dominikanów. Po kilku pożarach i odbudowach stał się kościołem zamkowym:
Ten poniżej to najstarszy i najcenniejszy kościół w Słupsku. Jego początki sięgają 1280 roku, ale wyglądał wtedy inaczej. Niszczony w pożarach i odbudowywany kilkakrotnie zmieniał swoją bryłę. To, co możemy dziś oglądać to efekt przebudowy z 1853 roku:
A to najbardziej osobliwy "kościół" w Słupsku. Zbudowany w XIV wieku swoją funkcję pełnił do końca XVIII wieku. Potem został przekazany miastu, które dokonało przebudowy i adaptacji budowli na szkołę. Dzisiaj mieści się tam biblioteka. Ciekawie wyglądają te normalne, mieszkalne okna w ścianach i poddaszu budynku, który nadal ma bryłę kościoła:
Opuszczam Słupsk i jadę nad morze. Na poligonie w Wicku odbywają się jakieś manewry. Słychać strzały, eksplozje, a w pewnym momencie w górę wzbija się rakieta ciągnąc za sobą wstęgę dymu. Fajnie się tam bawią :) Poligon omijam szerokim łukiem i nad morze trafiam przy jeziorze Kopań. Stamtąd mam już rzut beretem do Darłowa.
Darłowo
Darłowo od zawsze kojarzyło mi się z nadmorskim kurortem, leżeniem plackiem na plaży, tłumem wczasowiczów i straganami z tandetą. To wszystko tam jest, ale nie tyle w Darłowie, co w Darłówku leżącym przy samym ujściu Wieprzy do morza. To właściwe Darłowo znajduje się kilka kilometrów w głąb lądu i wyjątkowo mocno zapisało się w pomorskich kronikach. A wszystko przez jednego z książąt.
W 1382 roku w Darłowie urodził się książę Bogusław. Tak się złożyło, że jego babką od strony matki była duńska księżniczka, a z kolei jej siostrą królowa Małgorzata sprawująca władzę nad połączonymi królestwami Danii, Szwecji i Norwegii. Królowa Małgorzata miała syna, ale zmarł przedwcześnie i nie było szans na ciągłość dynastii. By jakoś wybrnąć z tej sytuacji, usynowiła swojego siostrzeńca Bogusława z odległego Darłowa. Ponieważ dla Skandynawów imię Bogusław brzmiało obco, zmienił je na Eryk i pod tym imieniem zapamiętała go historia. Eryk zamieszkał w Danii i szybko został koronowany na króla wszystkich trzech państw. Początkowo jego władza była iluzoryczna, ale po śmierci królowej Małgorzaty w 1412 roku zaczął rządzić naprawdę. A nie rządził wcale dobrze. Był władcą brutalnym i despotycznym. Szybko wdał się w wojnę o Szlezwik, która trwała 11 lat, pochłonęła ogromne straty finansowe i militarne, a i tak zakończyła się klęską Eryka. Potem wdał się konflikt z Zakonem Krzyżackim i z Hanzą. By to wszystko sfinansować nakładał podatki i cła. Nie za bardzo też radził sobie z równym traktowaniem trzech państw, którymi rządził. Rozwijał Danię, a Szwecję i Norwegię traktował po macoszemu i obsadzał urzędnikami duńskimi. To nie mogło się spodobać mieszkańcom. Wybuchł bunt. I to we wszystkich trzech państwach. W 1442 roku Eryk nie władał już żadnym z nich. Ale to nie koniec jego historii. Zdetronizowany król osiadł na Gotlandii, skąd dokonywał łupieżczych wypraw napadając na statki Hanzy. Nie darował też statkom swoich byłych poddanych. Dorobił się wtedy przydomku "Ostatniego Wikinga Bałtyku". Podobno z grabieży zgromadził olbrzymie bogactwa. Jego pirackie eskapady nie spodobały się Szwecji, która w końcu najechała i zajęła Gotlandię. Eryk zdążył uciec zabierając swój majątek. Nie mając się gdzie podziać, wrócił do rodzinnego Darłowa. W Księstwie Pomorskim odziedziczył tytuły księcia Słupskiego i Stargardzkiego. Znów miał poddanych i znów mógł rządzić. Jego rządy w Księstwie Pomorskim były całkowicie odmienne od skandynawskich. Do końca życia cieszył się sławą sprawiedliwego władcy prowadząc bardzo pokojową politykę zagraniczną i łagodząc spory wewnątrz księstw. Zmarł w 1459 roku mając wtedy 77 lat. Jego sarkofag do dziś znajduje się w Darłowie. Do dziś trwają też poszukiwania skarbu, który podobno po sobie zostawił.
Co za historia. Na jej podstawie można by było film nakręcić. Kto by się spodziewał, że taka opowieść wiąże się z małym Darłowem. Jeżdżę po mieście szukając budowli pamiętających czasy Eryka Pomorskiego. Najważniejszym jest oczywiście zamek, w którym mieszkał i który rozbudował przyjmując za wzór duński zamek Kronborg, wcześniejszą siedzibę Eryka, też przez niego zbudowany. Na zamku znajduje się dziś bardzo ciekawe muzeum. Jest też możliwość wejścia na wieżę. Miałem na to chrapkę, ale pojawiłem się w Darłowie za późno. Zamek zamknięty. Zapraszamy jutro. Pozostało mi tylko obejrzeć go z zewnątrz.
Drugim, równie ważnym zabytkiem jest potężny kościół Mariacki. Jego początki sięgają połowy XIV wieku. Po śmierci Eryka Pomorskiego pochowano go właśnie w tym kościele i spoczywa tam do dziś. Jego sarkofag nie jest jednak oryginalny. Pierwotny był cynowy, ale w 1724 roku podczas pożaru kościoła został poważnie uszkodzony. Ufundowano wtedy inny, wykonany z piaskowca. Również miejsce pochówku jest dziś inne. Początkowo Eryk Pomorski spoczął w niszy grobowej za ołtarzem, ale w 1975 roku przeniesiono go do krypty znajdującej się w wieży. Obok Eryka znajdują się tam jeszcze sarkofagi księżnej Elżbiety (żony Bogusława XIV) oraz księżnej Jadwigi (żony Urlyka, ostatniego księcia Darłowskiego)
Z pozostałych zabytków Darłowa warto zwrócić uwagę na kościół św. Gertrudy. Zbudowany został poza miastem, na wzgórzu, jako okazała kaplica cmentarna. Początki jej budowy nie są znane, ale jedna z wersji mówi, że ufundował ją Eryk Pomorski po powrocie z pielgrzymki do Ziemi Świętej. Kościół ma kształt dwunastoboku wzmocnionego podporami i nakrytego bardzo stromym dachem, tworzącym strzelistą iglicę. Jest typowym przykładem skandynawskiego gotyku, rzadko spotykanego po tej stronie Bałtyku.
Dystans82.18 km Czas04:59 Vśrednia16.49 km/h
SprzętMerida TFS 900
Ślady Księstwa Pomorskiego: Bytów
Bytów
Docieram na same krańce Księstwa Pomorskiego. Tutejsze ziemie często przechodziły z rąk do rąk i pomorskie wpływy są już mało widoczne. Przykładem jest Bytów, w którym stoi potężny, krzyżacki zamek. Ale Bytów tak naprawdę był pomorski, nie krzyżacki. A nawet można powiedzieć, że polski. Początkowo rządzili tu książęta wschodniopomorscy, ale w 1294 roku przejęli go Polacy. Pomorzanie ponownie przejęli te ziemie w 1316 roku.
W 1321 roku rycerz Henning z rodu Behr otrzymał Bytów od księcia Warcisława IV w nagrodę za swoje zasługi. Wybudował on zamek, ale ten nie przetrwał do dzisiaj. Zaledwie kilka lat później synowie Henninga sprzedali miasto Krzyżakom, a ci w 1390 roku rozpoczęli budowę własnego, znacznie potężniejszego zamku. Charakterystyczna, czworokątna budowla z wieżami na każdym narożniku góruje dziś nad miastem i jest jego symbolem. Znajduje się w nim hotel, restauracja i muzeum ziemi kaszubskiej.
Po klęsce Krzyżaków pod Grunwaldem miasto znów zmieniło właścicieli. Na krótko przejął je książę Bogusław VIII, potem wrócili tu Polacy i w 1455 roku znów Pomorzanie. Ci wykręcili ten sam numer co poprzednio i oddali je Krzyżakom, ale tym razem tylko na sześć lat. W końcu, po upadku Księstwa Pomorskiego Bytów ponownie przejęli Polacy, by 20 lat później oddać miasto Brandenburgii.
Totalny historyczny chaos. Czytam historię Bytowa i sam nie jestem w stanie jej zapamiętać. Tak naprawdę nie wiem czyje jest to miasto. Każdy maczał tu swoje palce, ale ponieważ przez pewien czas było też pomorskie, znalazło się na trasie mojej wycieczki.
Przed zamkiem w trawie leży kamień z wyrytym na nim pomorskim gryfem. Próbowałem znaleźć jakąś informację czy to współczesne dzieło sztuki czy jakieś starsze. Informacji brak. Wszędzie tylko Krzyżacy i Krzyżacy. A przecież w tym zamku urzędowali też książęta pomorscy!
W mieście znajduje się jeszcze jeden zabytek z czasów Pomorza. Jest nim wieża kościoła św. Katarzyny pochodząca z XIV wieku. Kościół został zburzony podczas ostatniej wojny. Przetrwała tylko wieża. Na placu po dawnej świątyni niskimi murkami zaznaczono rozkład dawnych murów, a w wieży urządzono małe muzeum.:
Docieram na same krańce Księstwa Pomorskiego. Tutejsze ziemie często przechodziły z rąk do rąk i pomorskie wpływy są już mało widoczne. Przykładem jest Bytów, w którym stoi potężny, krzyżacki zamek. Ale Bytów tak naprawdę był pomorski, nie krzyżacki. A nawet można powiedzieć, że polski. Początkowo rządzili tu książęta wschodniopomorscy, ale w 1294 roku przejęli go Polacy. Pomorzanie ponownie przejęli te ziemie w 1316 roku.
W 1321 roku rycerz Henning z rodu Behr otrzymał Bytów od księcia Warcisława IV w nagrodę za swoje zasługi. Wybudował on zamek, ale ten nie przetrwał do dzisiaj. Zaledwie kilka lat później synowie Henninga sprzedali miasto Krzyżakom, a ci w 1390 roku rozpoczęli budowę własnego, znacznie potężniejszego zamku. Charakterystyczna, czworokątna budowla z wieżami na każdym narożniku góruje dziś nad miastem i jest jego symbolem. Znajduje się w nim hotel, restauracja i muzeum ziemi kaszubskiej.
Po klęsce Krzyżaków pod Grunwaldem miasto znów zmieniło właścicieli. Na krótko przejął je książę Bogusław VIII, potem wrócili tu Polacy i w 1455 roku znów Pomorzanie. Ci wykręcili ten sam numer co poprzednio i oddali je Krzyżakom, ale tym razem tylko na sześć lat. W końcu, po upadku Księstwa Pomorskiego Bytów ponownie przejęli Polacy, by 20 lat później oddać miasto Brandenburgii.
Totalny historyczny chaos. Czytam historię Bytowa i sam nie jestem w stanie jej zapamiętać. Tak naprawdę nie wiem czyje jest to miasto. Każdy maczał tu swoje palce, ale ponieważ przez pewien czas było też pomorskie, znalazło się na trasie mojej wycieczki.
Przed zamkiem w trawie leży kamień z wyrytym na nim pomorskim gryfem. Próbowałem znaleźć jakąś informację czy to współczesne dzieło sztuki czy jakieś starsze. Informacji brak. Wszędzie tylko Krzyżacy i Krzyżacy. A przecież w tym zamku urzędowali też książęta pomorscy!
W mieście znajduje się jeszcze jeden zabytek z czasów Pomorza. Jest nim wieża kościoła św. Katarzyny pochodząca z XIV wieku. Kościół został zburzony podczas ostatniej wojny. Przetrwała tylko wieża. Na placu po dawnej świątyni niskimi murkami zaznaczono rozkład dawnych murów, a w wieży urządzono małe muzeum.:
Dystans47.83 km Czas03:02 Vśrednia15.77 km/h
SprzętMerida TFS 900
Miastko
Dzisiejszego dnia dla odmiany nie pada. Ba, świeci nawet słońce. Zerwał się za to silny, mroźny wiatr. Męczy mnie jeszcze bardziej niż deszcze w poprzednich dniach. Czuję jakby przeszywał całe moje ciało na wylot. Próbuję się ubierać, ale wtedy daje się we znaki słońce i pocę się makabrycznie. Tak źle i tak niedobrze.
Moja dzisiejsza trasa prowadzi przez Miastko, czyli dawny, poniemiecki Rummelsburg. Tworząc polską nazwę sięgnięto do czasów średniowiecza, gdy była to duża wieś, a właściwie prawie miasto, czyli takie miasteczko bez praw miejskich. Nie ma tu pomorskich zabytków, nie ma po co się zatrzymywać. Znalazło mi się na drodze, więc robię zakupy i jadę dalej.
Daleko już jednak nie zajeżdżam. Docieram w pobliże wsi Popowice, gdzie sołtys zorganizował piękny plac wypoczynkowy. Jest tu mały staw, miejsce na ognisko, na grilla, zadaszona wiata z ławkami i stołami. Jest też woda i prąd! I to wszystko ogólnie dostępne, całkowicie za darmo. Prądu potrzebuję już bardzo. Nie mam z sobą żadnej papierowej mapy, więc jak padnie telefon z nawigacją, to będę jak ślepiec. Postanawiam zostać tu do wieczora, a nawet do rana. Wiata chroni mnie od wiatru, jest cieplutko i przyjemnie. Niech to będzie dzień relaksu.
Nie odwiedziłem dzisiaj żadnych pomorskich zabytków. Wrzucę więc dla odmiany kilka zdjęć dróg, którymi jeżdżę. Bo moja trasa wcale nie prowadzi asfaltami. Owszem, zdarzają się i asfaltowe odcinki, ale jeśli tylko mam możliwość, wybieram gruntowe skróty.
Polna droga w okolicy Dobrej:
Szlak Zwiniętych Torów do Połczyna Zdroju:
Leśna droga za Szczecinkiem:
Przez pola za Miastkiem:
A tu drogi w ogóle nie ma. No cóż, nawigacja czasem też kłamie:
Czasami wpadałem w coś takiego. Zwykle nie robiłem wtedy zdjęć, bo komary żarły jak szalone. Dla tego jednego zdjęcia się poświęciłem:
Trasa starym torowiskiem do Bytowa:
Piaszczysta droga wzdłuż Słupi. Wytyczono nią szlaki rowerowe. Wydawało mi się, że trasy rowerowe powinny być prowadzone drogami o lepszej nawierzchni. W takie piaskownice to mogę wpaść na własną rękę, nie potrzebuję do tego inwencji kogoś innego.
Nadmorska płytówka. Po prawej Bałtyk, po lewej jezioro Kopań:
Leje tak, że świata nie widać. Leśna żużlówka przed Karlinem:
Podtopiona, polna droga. To zdarzało się bardzo często:
Moja dzisiejsza trasa prowadzi przez Miastko, czyli dawny, poniemiecki Rummelsburg. Tworząc polską nazwę sięgnięto do czasów średniowiecza, gdy była to duża wieś, a właściwie prawie miasto, czyli takie miasteczko bez praw miejskich. Nie ma tu pomorskich zabytków, nie ma po co się zatrzymywać. Znalazło mi się na drodze, więc robię zakupy i jadę dalej.
Daleko już jednak nie zajeżdżam. Docieram w pobliże wsi Popowice, gdzie sołtys zorganizował piękny plac wypoczynkowy. Jest tu mały staw, miejsce na ognisko, na grilla, zadaszona wiata z ławkami i stołami. Jest też woda i prąd! I to wszystko ogólnie dostępne, całkowicie za darmo. Prądu potrzebuję już bardzo. Nie mam z sobą żadnej papierowej mapy, więc jak padnie telefon z nawigacją, to będę jak ślepiec. Postanawiam zostać tu do wieczora, a nawet do rana. Wiata chroni mnie od wiatru, jest cieplutko i przyjemnie. Niech to będzie dzień relaksu.
Nie odwiedziłem dzisiaj żadnych pomorskich zabytków. Wrzucę więc dla odmiany kilka zdjęć dróg, którymi jeżdżę. Bo moja trasa wcale nie prowadzi asfaltami. Owszem, zdarzają się i asfaltowe odcinki, ale jeśli tylko mam możliwość, wybieram gruntowe skróty.
Polna droga w okolicy Dobrej:
Szlak Zwiniętych Torów do Połczyna Zdroju:
Leśna droga za Szczecinkiem:
Przez pola za Miastkiem:
A tu drogi w ogóle nie ma. No cóż, nawigacja czasem też kłamie:
Czasami wpadałem w coś takiego. Zwykle nie robiłem wtedy zdjęć, bo komary żarły jak szalone. Dla tego jednego zdjęcia się poświęciłem:
Trasa starym torowiskiem do Bytowa:
Piaszczysta droga wzdłuż Słupi. Wytyczono nią szlaki rowerowe. Wydawało mi się, że trasy rowerowe powinny być prowadzone drogami o lepszej nawierzchni. W takie piaskownice to mogę wpaść na własną rękę, nie potrzebuję do tego inwencji kogoś innego.
Nadmorska płytówka. Po prawej Bałtyk, po lewej jezioro Kopań:
Leje tak, że świata nie widać. Leśna żużlówka przed Karlinem:
Podtopiona, polna droga. To zdarzało się bardzo często:
Dystans106.64 km Czas05:48 Vśrednia18.39 km/h
SprzętMerida TFS 900
Ślady Księstwa Pomorskiego: Połczyn Zdrój, Szczecinek
Po deszczowej nocy poranek nie jest wcale taki zły. Jedyny problem jest taki, że każde zjechanie z asfaltu kończy się taplaniem w błocie. Jeszcze wczoraj wieczorem kąpałem w jeziorze rower, żeby jakoś wyglądał, a dziś znów zamienia się w bryłę błota. Teraz jadę do Połczyna Zdroju. Po drodze po kilku polnych skrótach chwytam się ścieżki rowerowej ze Złocieńca poprowadzonej nasypami dawnej linii kolejowej. Pięknym asfaltem doprowadza mnie do samego miasta.
Połczyn Zdrój
Dziś Połczyn Zdrój kojarzy nam się wyłącznie z uzdrowiskiem i tłumami kuracjuszy. Ale nie zawsze tak było. Pierwszy dom zdrojowy powstał dopiero na początku XVIII wieku, a więc długo po likwidacji Księstwa Pomorskiego. Wcześniej był to gród broniący granicy z Polską. W 1290 roku z inicjatywy księcia Bogusława IV powstał tu warowny zamek. O dziwo, przetrwał on do dziś, chociaż nie wygląda już tak, jak wtedy. W latach 1770-1772 został gruntownie przebudowany, co wiązało się z burzeniem starych murów i budową na ich fundamentach nowego, barokowego pałacu. W mniej więcej takiej formie możemy go dzisiaj zobaczyć. Mieści się w nim biblioteka.
Oprócz zamku mamy też w Połczynie bardzo fajną starówkę. Stojące na niej budynki pochodzą z dużo późniejszych czasów, z XIX wieku. Badania archeologiczne pokazały jednak, że chociaż zabudowa się zmieniła, to układ ulic pozostał taki sam od średniowiecza. Głowna ulica w mieście, obecnie zamieniona na deptak, dawniej była najważniejszą ulicą w mieście. To tędzy przebiegał słynny Szlak Solny, którym wywożono sól z okolic Kołobrzegu na południe. Podczas prac archeologicznych natrafiono tutaj na drewniane belki ułożone w poprzek ulicy. Stanowiły one jej nawierzchnię w XIII-XIV wieku.
Szczecinek
Znowu leje. Jadę do Szczecinka w strugach deszczu. Dopiero w samym mieście przestaje padać. Chyba tylko po to, żebym mógł zrobić kilka zdjęć, bo na większe zwiedzanie i tak nie mam ochoty.
Miasto założył książę Warcisław IV w 1310 roku i od razu nadał mu prawa miejskie. Nazwał je Nowym Szczecinem. Razem z miastem rozpoczęła się budowa zamku, ale już w 1356 roku rozebrano go i na jego miejscu wzniesiono zupełnie nowy. Początkowo zamek stał na wyspie, ale po obniżeniu wód jeziora (prace prowadzono dwukrotnie - w XVIII i XIX wieku) zrobił się z tego półwysep. Wygląd zamku też się nie zachował, bo kilka razy go przebudowywano. Tylko jedno ze skrzydeł, to stojące od strony jeziora jest naprawdę stare. Po renowacji, którą ukończono w 2013 roku prezentuje się bardzo okazale. Mieści się tam sala konferencyjna, restauracja i hotel. Resztę zamku zajęły Lasy Państwowe i urządziły w nim swoją siedzibę.
Połczyn Zdrój
Dziś Połczyn Zdrój kojarzy nam się wyłącznie z uzdrowiskiem i tłumami kuracjuszy. Ale nie zawsze tak było. Pierwszy dom zdrojowy powstał dopiero na początku XVIII wieku, a więc długo po likwidacji Księstwa Pomorskiego. Wcześniej był to gród broniący granicy z Polską. W 1290 roku z inicjatywy księcia Bogusława IV powstał tu warowny zamek. O dziwo, przetrwał on do dziś, chociaż nie wygląda już tak, jak wtedy. W latach 1770-1772 został gruntownie przebudowany, co wiązało się z burzeniem starych murów i budową na ich fundamentach nowego, barokowego pałacu. W mniej więcej takiej formie możemy go dzisiaj zobaczyć. Mieści się w nim biblioteka.
Oprócz zamku mamy też w Połczynie bardzo fajną starówkę. Stojące na niej budynki pochodzą z dużo późniejszych czasów, z XIX wieku. Badania archeologiczne pokazały jednak, że chociaż zabudowa się zmieniła, to układ ulic pozostał taki sam od średniowiecza. Głowna ulica w mieście, obecnie zamieniona na deptak, dawniej była najważniejszą ulicą w mieście. To tędzy przebiegał słynny Szlak Solny, którym wywożono sól z okolic Kołobrzegu na południe. Podczas prac archeologicznych natrafiono tutaj na drewniane belki ułożone w poprzek ulicy. Stanowiły one jej nawierzchnię w XIII-XIV wieku.
Szczecinek
Znowu leje. Jadę do Szczecinka w strugach deszczu. Dopiero w samym mieście przestaje padać. Chyba tylko po to, żebym mógł zrobić kilka zdjęć, bo na większe zwiedzanie i tak nie mam ochoty.
Miasto założył książę Warcisław IV w 1310 roku i od razu nadał mu prawa miejskie. Nazwał je Nowym Szczecinem. Razem z miastem rozpoczęła się budowa zamku, ale już w 1356 roku rozebrano go i na jego miejscu wzniesiono zupełnie nowy. Początkowo zamek stał na wyspie, ale po obniżeniu wód jeziora (prace prowadzono dwukrotnie - w XVIII i XIX wieku) zrobił się z tego półwysep. Wygląd zamku też się nie zachował, bo kilka razy go przebudowywano. Tylko jedno ze skrzydeł, to stojące od strony jeziora jest naprawdę stare. Po renowacji, którą ukończono w 2013 roku prezentuje się bardzo okazale. Mieści się tam sala konferencyjna, restauracja i hotel. Resztę zamku zajęły Lasy Państwowe i urządziły w nim swoją siedzibę.
Dystans80.45 km Czas04:43 Vśrednia17.06 km/h
SprzętMerida TFS 900
Ślady Księstwa Pomorskiego: Marianowo, Chociwel, Dobra
Marianowo
Wczoraj pisałem o początkach Księstwa Pomorskiego, dziś napiszę o jego końcu. Wiąże się to z Sydonią von Bork, szlachcianką pochodzącą dokładnie z tego samego rodu, do którego należał odwiedzony przeze mnie wczoraj zamek w Pęzinie. Sydonia urodziła się w 1545 roku i spędziła dzieciństwo w nieistniejącym już zamku w Strzmielach w pobliżu Łobza. Później wyjechała do Wołogoszczy (obecnie Wolgast w Niemczech), gdzie na dworze księcia Filipa poznała Ernesta Ludwika (z rodu Gryfitów). Zakochała się w nim szaleńczo i co ważne - z wzajemnością. Książę oświadczył się jej, ale pod naciskiem rodziny zerwał zaręczyny i ożenił się z córką księcia brunszwickiego. Załamana Sydonia rzuciła na Ernesta Ludwika klątwę. Rzekła wtedy: "nie minie 50 lat, jak cały twój ród wyginie". Opuściła Wołogoszcz i zaczęła tułać się po księstwie nigdzie nie mogąc zagrzać miejsca. Obdarzona nieprzeciętną urodą nie narzekała na brak adoratorów. Miała co najmniej 15 narzeczonych, ale do ślubu nigdy nie doszło. W końcu, w 1604 roku osiadła w klasztorze w Marianowie. A klątwa działała. Kolejni książęta umierali bezpotomnie. W 1592 roku zmarł Ernest Ludwik, oczywiście bezpotomnie. W 1620 roku Franciszek I (też z rodu Gryfitów) oskarżył ją o uprawianie czarów, kontakty z diabłem i rzucenie klątwy na ród. Po długim procesie pełnym tortur uznano Sydonię winną i skazano na spalenie na stosie. W ostatniej chwili karę łaskawie zamieniono na ścięcie mieczem. Sydonia została stracona nieopodal szczecińskiego zamku, za Bramą Młyńską, w miejscu, w którym dziś biegnie ulica Staromłyńska. Jej ciało zostało spalone, a prochy rozsypano na cztery strony świata. Klątwy to nie zatrzymało. Franciszek I, ten, który ją oskarżył zmarł zaledwie dwa miesiące później. Ostatni z Gryfitów, Bogusław XIV zmarł w 1637 roku. Zbiegło się to w czasie z wojną trzydziestoletnią, która kompletnie spustoszyła tereny księstwa i zakończyła się jego rozbiorem. Ród Gryfitów wyginął, a Księstwo Pomorskie zniknęło z map.
Piszę o tym w tym miejscu dlatego, że stoję właśnie w Marianowie, obok klasztoru, w którym Sydonia spędziła ostatnie lata życia. Wygląda on tak:
Chociwel
Wjeżdżając do Chociwla w ogóle nie ma się wrażenia, że to stare, pomorskie miasto. Dziś straszą w nim klockowate blokowiska bez wyrazu i uroku, a przez centrum przebiega ruchliwa droga. Nie ma rynku, nie ma starej zabudowy, nie ma małomiasteczkowej atmosfery. Tylko olbrzymi kościół stojący samotnie na niezabudowanym wzniesieniu wyrywa mnie z marazmu i udowadnia, że ta miejscowość jest starsza, niż by się mogło wydawać. Chociwel przez wieki był własnością możnej rodziny Wedlów, którzy w 1338 roku nadali mu prawa miejskie. Stojące na granicy z Brandenburgią miasto otoczone było potężnymi, kamiennymi murami obronnymi i trzema pierścieniami wałów ziemnych. Znajdował się tu też zamek. Niestety, do naszych czasów nie przetrwało za wiele. Podczas wojny trzydziestoletniej, kończącej istnienie Księstwa Pomorskiego zginęli prawie wszyscy mieszkańcy miasta. Największych zniszczeń dokonała jednak II Wojna Światowa, która zrównała Chociwel z ziemią. Ocalał jedynie kościół i mały fragment murów miejskich. Są to jedyne pamiątki po pięknym i potężnym niegdyś mieście.
Zamek w Dobrej
W Dobrej, nieopodal Nowogardu stał kiedyś najpotężniejszy rycerski zamek w całym Księstwie Pomorskim. Należał do rodu Dewitzów, jednego z najznamietniejszych rodów pomorskich, którzy władali miastem i okolicznymi ziemiami jeszcze długo po likwidacji Księstwa Pomorskiego. Pierwotny zamek powstał w XIII wieku, ale został zniszczony przez Brandenburczyków. Dopiero po przejęciu go przez Dewitzów, pod koniec XIV wieku rozpoczęła się zakrojona na szeroką skalę rozbudowa. Zyskał on wysokie na 6 metrów i grube na 1,5 metra mury obronne, zbudowano też masywną wieżę. Kolejną rozbudowę zamek przeszedł w XVI wieku i stał się wtedy piękną, renesansową rezydencją, która śmiało mogła konkurować ze szczecińskim zamkiem książęcym.
Kres świetności zamku przypadł na XVIII wiek i spowodowany był waśniami rodzinnymi. Dewitzowie opuścili go i przestali się nim interesować. Szybko popadł w ruinę. W 1808 roku wysadzono go w powietrze, by pozyskać materiał budowlany. To, co zostało po zamku, w 1846 roku odkupiono od Dewitzów i przeprowadzono prace konserwacyjne. Dzisiaj zamek jest ogrodzony i zamknięty. Oficjalnie zwiedzać go nie można, ale boczne wejście zawsze się znajdzie.
Wczoraj pisałem o początkach Księstwa Pomorskiego, dziś napiszę o jego końcu. Wiąże się to z Sydonią von Bork, szlachcianką pochodzącą dokładnie z tego samego rodu, do którego należał odwiedzony przeze mnie wczoraj zamek w Pęzinie. Sydonia urodziła się w 1545 roku i spędziła dzieciństwo w nieistniejącym już zamku w Strzmielach w pobliżu Łobza. Później wyjechała do Wołogoszczy (obecnie Wolgast w Niemczech), gdzie na dworze księcia Filipa poznała Ernesta Ludwika (z rodu Gryfitów). Zakochała się w nim szaleńczo i co ważne - z wzajemnością. Książę oświadczył się jej, ale pod naciskiem rodziny zerwał zaręczyny i ożenił się z córką księcia brunszwickiego. Załamana Sydonia rzuciła na Ernesta Ludwika klątwę. Rzekła wtedy: "nie minie 50 lat, jak cały twój ród wyginie". Opuściła Wołogoszcz i zaczęła tułać się po księstwie nigdzie nie mogąc zagrzać miejsca. Obdarzona nieprzeciętną urodą nie narzekała na brak adoratorów. Miała co najmniej 15 narzeczonych, ale do ślubu nigdy nie doszło. W końcu, w 1604 roku osiadła w klasztorze w Marianowie. A klątwa działała. Kolejni książęta umierali bezpotomnie. W 1592 roku zmarł Ernest Ludwik, oczywiście bezpotomnie. W 1620 roku Franciszek I (też z rodu Gryfitów) oskarżył ją o uprawianie czarów, kontakty z diabłem i rzucenie klątwy na ród. Po długim procesie pełnym tortur uznano Sydonię winną i skazano na spalenie na stosie. W ostatniej chwili karę łaskawie zamieniono na ścięcie mieczem. Sydonia została stracona nieopodal szczecińskiego zamku, za Bramą Młyńską, w miejscu, w którym dziś biegnie ulica Staromłyńska. Jej ciało zostało spalone, a prochy rozsypano na cztery strony świata. Klątwy to nie zatrzymało. Franciszek I, ten, który ją oskarżył zmarł zaledwie dwa miesiące później. Ostatni z Gryfitów, Bogusław XIV zmarł w 1637 roku. Zbiegło się to w czasie z wojną trzydziestoletnią, która kompletnie spustoszyła tereny księstwa i zakończyła się jego rozbiorem. Ród Gryfitów wyginął, a Księstwo Pomorskie zniknęło z map.
Piszę o tym w tym miejscu dlatego, że stoję właśnie w Marianowie, obok klasztoru, w którym Sydonia spędziła ostatnie lata życia. Wygląda on tak:
Chociwel
Wjeżdżając do Chociwla w ogóle nie ma się wrażenia, że to stare, pomorskie miasto. Dziś straszą w nim klockowate blokowiska bez wyrazu i uroku, a przez centrum przebiega ruchliwa droga. Nie ma rynku, nie ma starej zabudowy, nie ma małomiasteczkowej atmosfery. Tylko olbrzymi kościół stojący samotnie na niezabudowanym wzniesieniu wyrywa mnie z marazmu i udowadnia, że ta miejscowość jest starsza, niż by się mogło wydawać. Chociwel przez wieki był własnością możnej rodziny Wedlów, którzy w 1338 roku nadali mu prawa miejskie. Stojące na granicy z Brandenburgią miasto otoczone było potężnymi, kamiennymi murami obronnymi i trzema pierścieniami wałów ziemnych. Znajdował się tu też zamek. Niestety, do naszych czasów nie przetrwało za wiele. Podczas wojny trzydziestoletniej, kończącej istnienie Księstwa Pomorskiego zginęli prawie wszyscy mieszkańcy miasta. Największych zniszczeń dokonała jednak II Wojna Światowa, która zrównała Chociwel z ziemią. Ocalał jedynie kościół i mały fragment murów miejskich. Są to jedyne pamiątki po pięknym i potężnym niegdyś mieście.
Zamek w Dobrej
W Dobrej, nieopodal Nowogardu stał kiedyś najpotężniejszy rycerski zamek w całym Księstwie Pomorskim. Należał do rodu Dewitzów, jednego z najznamietniejszych rodów pomorskich, którzy władali miastem i okolicznymi ziemiami jeszcze długo po likwidacji Księstwa Pomorskiego. Pierwotny zamek powstał w XIII wieku, ale został zniszczony przez Brandenburczyków. Dopiero po przejęciu go przez Dewitzów, pod koniec XIV wieku rozpoczęła się zakrojona na szeroką skalę rozbudowa. Zyskał on wysokie na 6 metrów i grube na 1,5 metra mury obronne, zbudowano też masywną wieżę. Kolejną rozbudowę zamek przeszedł w XVI wieku i stał się wtedy piękną, renesansową rezydencją, która śmiało mogła konkurować ze szczecińskim zamkiem książęcym.
Kres świetności zamku przypadł na XVIII wiek i spowodowany był waśniami rodzinnymi. Dewitzowie opuścili go i przestali się nim interesować. Szybko popadł w ruinę. W 1808 roku wysadzono go w powietrze, by pozyskać materiał budowlany. To, co zostało po zamku, w 1846 roku odkupiono od Dewitzów i przeprowadzono prace konserwacyjne. Dzisiaj zamek jest ogrodzony i zamknięty. Oficjalnie zwiedzać go nie można, ale boczne wejście zawsze się znajdzie.