Dystans106.91 km Czas07:25 Vśrednia14.41 km/h VMAX59.96 km/h Podjazdy1330 m
Temp.28.0 °C SprzętMerida TFS 900
Bałtyk-Bieszczady - Solina
Piękne miejsce wybrałem sobie na nocleg. Samo pole namiotowe raczej takie zaniedbane, rzeka też nie najciekawsza, bo z mulistym dnem. Za to okolica - bajka. Senna wioska wciśnięta między wodę i zalesione góry. Absolutna cisza. Auta w ogóle tu nie jeżdżą, bo w Słonnym droga po prostu się kończy. Nie ma już dokąd dalej jechać. Koniec świata. Dużo frajdy daje wiszący most. Taki prawdziwy, linowy, który buja się, gdy po nim idę. Jest tak wąski, że rower zajmuje całą jego szerokość. Jest jak lejek, jak szczelina, która łączy dwa końce świata. Bo po drugiej stronie Sanu wrażenie końca świata jest jeszcze większe. Tu też kończy się droga, ale nawet wioski nie ma, tylko ukryty na zboczu, wśród drzew ośrodek wypoczynkowy. Dojazd do niego jest wyjątkowo karkołomny. Wspinam się jeszcze wyżej, jakąś ścieżką, którą chyba od lat nikt nie przeszedł. Podejście jest bardzo strome i ledwo udaje mi się wepchnąć na górę rower. Po drugiej stronie góry, polami zjeżdżam do wsi Piątkowa.
Jadę na południe. Trzymam się asfaltów, początkowo bardzo spokojnych, ale z czasem zaczyna pojawiać się na nich coraz większy ruch samochodowy. Zbliżam się do zapory w Solinie, czyli do miejsca, które jak magnes przyciąga turystów. I to widać na drogach. Dziś kilkakrotnie przekraczam San. W Słonnym był szeroki, z mulistym dnem, ale na przykład w Mrzygłodzie jest płytką, górską rzeką przetaczającą się po kamieniach. Aż chce się do takiej wody wejść. Sądziłem, że widokowo trasa będzie dużo ciekawsza, a tymczasem jadę przeważnie dolinami i nie za bardzo czuję, że jestem w górach. Wczorajsze Pogórze Dynowskie było pod tym względem bardziej atrakcyjne.
Docieram do zapory. Na jej koronie tłum ludzi. Robię pieszą rundkę na drugą stronę i z powrotem. To chyba taki rytuał, bo łażą tak wszyscy. Nieświadomie i ja się daję w to wkręcić. Widoki z zapory na jezioro Solińskie nawet fajne, ale ten jarmark po jednej i po drugiej stronie to nie dla mnie. Ciekawostką są ryby krążące pod samą zaporą i czekające, aż ktoś z góry rzuci coś do jedzenia. Ogromne sztuki. Wędkarze to chyba zawału dostają, jak je widzą. Niestety, wędkowanie z korony zapory jest zabronione.
Znów postanawiam pojechać trochę w nocy. Dziś mam dwunasty dzień podróży. Miałem już dziś być u celu, a tymczasem jestem dopiero w Solinie. Ale wcale nie jechałem słabo, tylko trasa mi się rozciągnęła. Planowałem przejechać 1200 km i w zasadzie do dziś tyle przejechałem. A raczej przejadę, o ile pociągnę po ciemku. Wtedy na jutro zostanie 50 km. Nie chciałbym do źródeł Sanu dotrzeć wieczorem. Trzeba przecież stamtąd jeszcze wrócić. 50 km na jutro będzie idealnie. A więc dzisiejszej nocy muszę zrobić jeszcze jakieś 40 km.
Jedzie mi się bardzo dobrze. Ruch samochodowy szybko zanika, zostaję tylko ja i mroczne ściany lasów. Nocami w ogóle dobrze się jeździ, o wiele gorzej wynajduje się miejsca do spania. Rozbijając się po nocy nigdy nie wiem gdzie śpię i bywa, że rano jestem zdziwiony. Kiedyś w Austrii rozbiłem się na polnej drodze, na zboczu góry. Pastwiska ogrodzone były płotami, ale w jednym miejscu droga tworzyła zatoczkę i tam postawiłem namiot. Rano okazało się, że spałem na zboczu zabudowanym domkami jednorodzinnymi, na jedynej drodze dojazdowej do nich i w jedynym miejscu, w którym mogły minąć się samochody podjeżdżające ze zjeżdżającymi. Pastwisk wcale tam nie było. A dzisiaj długo nie mogę znaleźć żadnego miejsca, więc gdy widzę kościół, a przy nim kawałek równej ziemi, postanawiam tam przycupnąć. Gdy opieram już rower o ścianę "kościoła" odkrywam, że to nie jest żaden kościół. Jestem na prywatnym terenie, na którym ktoś właśnie buduje dom. Fajne miejsce sobie znalazł, w zakolu potoku Głuchy. Kościół czy dom, co za różnica. Zostaję. Rankiem zjawia się właściciel. Jest strasznie zdziwiony, że spałem tu pod namiotem. Nie, nie chodzi o to, że na jego ziemi. Lubią przychodzić tu nocą do wodopoju rózne dziwne stworzenia. Czasem jelenie, czasem jakiś niedźwiedź...
Jadę na południe. Trzymam się asfaltów, początkowo bardzo spokojnych, ale z czasem zaczyna pojawiać się na nich coraz większy ruch samochodowy. Zbliżam się do zapory w Solinie, czyli do miejsca, które jak magnes przyciąga turystów. I to widać na drogach. Dziś kilkakrotnie przekraczam San. W Słonnym był szeroki, z mulistym dnem, ale na przykład w Mrzygłodzie jest płytką, górską rzeką przetaczającą się po kamieniach. Aż chce się do takiej wody wejść. Sądziłem, że widokowo trasa będzie dużo ciekawsza, a tymczasem jadę przeważnie dolinami i nie za bardzo czuję, że jestem w górach. Wczorajsze Pogórze Dynowskie było pod tym względem bardziej atrakcyjne.
Docieram do zapory. Na jej koronie tłum ludzi. Robię pieszą rundkę na drugą stronę i z powrotem. To chyba taki rytuał, bo łażą tak wszyscy. Nieświadomie i ja się daję w to wkręcić. Widoki z zapory na jezioro Solińskie nawet fajne, ale ten jarmark po jednej i po drugiej stronie to nie dla mnie. Ciekawostką są ryby krążące pod samą zaporą i czekające, aż ktoś z góry rzuci coś do jedzenia. Ogromne sztuki. Wędkarze to chyba zawału dostają, jak je widzą. Niestety, wędkowanie z korony zapory jest zabronione.
Znów postanawiam pojechać trochę w nocy. Dziś mam dwunasty dzień podróży. Miałem już dziś być u celu, a tymczasem jestem dopiero w Solinie. Ale wcale nie jechałem słabo, tylko trasa mi się rozciągnęła. Planowałem przejechać 1200 km i w zasadzie do dziś tyle przejechałem. A raczej przejadę, o ile pociągnę po ciemku. Wtedy na jutro zostanie 50 km. Nie chciałbym do źródeł Sanu dotrzeć wieczorem. Trzeba przecież stamtąd jeszcze wrócić. 50 km na jutro będzie idealnie. A więc dzisiejszej nocy muszę zrobić jeszcze jakieś 40 km.
Jedzie mi się bardzo dobrze. Ruch samochodowy szybko zanika, zostaję tylko ja i mroczne ściany lasów. Nocami w ogóle dobrze się jeździ, o wiele gorzej wynajduje się miejsca do spania. Rozbijając się po nocy nigdy nie wiem gdzie śpię i bywa, że rano jestem zdziwiony. Kiedyś w Austrii rozbiłem się na polnej drodze, na zboczu góry. Pastwiska ogrodzone były płotami, ale w jednym miejscu droga tworzyła zatoczkę i tam postawiłem namiot. Rano okazało się, że spałem na zboczu zabudowanym domkami jednorodzinnymi, na jedynej drodze dojazdowej do nich i w jedynym miejscu, w którym mogły minąć się samochody podjeżdżające ze zjeżdżającymi. Pastwisk wcale tam nie było. A dzisiaj długo nie mogę znaleźć żadnego miejsca, więc gdy widzę kościół, a przy nim kawałek równej ziemi, postanawiam tam przycupnąć. Gdy opieram już rower o ścianę "kościoła" odkrywam, że to nie jest żaden kościół. Jestem na prywatnym terenie, na którym ktoś właśnie buduje dom. Fajne miejsce sobie znalazł, w zakolu potoku Głuchy. Kościół czy dom, co za różnica. Zostaję. Rankiem zjawia się właściciel. Jest strasznie zdziwiony, że spałem tu pod namiotem. Nie, nie chodzi o to, że na jego ziemi. Lubią przychodzić tu nocą do wodopoju rózne dziwne stworzenia. Czasem jelenie, czasem jakiś niedźwiedź...
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!
Komentarze