Wpisy archiwalne w kategorii
z sakwami
Dystans całkowity: | 13114.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 886:12 |
Średnia prędkość: | 14.80 km/h |
Maksymalna prędkość: | 70.64 km/h |
Suma podjazdów: | 74939 m |
Liczba aktywności: | 190 |
Średnio na aktywność: | 69.03 km i 4h 39m |
Więcej statystyk |
Dystans80.06 km Czas04:53 Vśrednia16.39 km/h VMAX43.49 km/h
Temp.20.0 °C SprzętMerida TFS 900
Głogów → Kargowa (dzień 3)
Pomnik Kota w Butach na rynku w Bytomiu Odrzańskim.
Fala powodziowa idzie przez Nową Sól. Miasto jest bezpieczne, ale tereny położone nad samą Odrą przegrywają z wielką wodą.
Pałac w Bojadłach.
Ratusz na rynku w Kargowej. Tu zaczynaliśmy, tu kończymy.
Pomnik Kota w Butach na rynku w Bytomiu Odrzańskim.
Fala powodziowa idzie przez Nową Sól. Miasto jest bezpieczne, ale tereny położone nad samą Odrą przegrywają z wielką wodą.
Pałac w Bojadłach.
Ratusz na rynku w Kargowej. Tu zaczynaliśmy, tu kończymy.
Dystans80.26 km Czas05:24 Vśrednia14.86 km/h VMAX53.77 km/h
Temp.25.0 °C SprzętMerida TFS 900
Sława → Głogów (dzień 2)
Nowe "stare miasto" w Głogowie.
Cudowne źródło św. Jakuba w Jakubowie.
Pałac w Gaworzycach.
Nocleg nad niewielkim jeziorkiem bez nazwy.
Nowe "stare miasto" w Głogowie.
Cudowne źródło św. Jakuba w Jakubowie.
Pałac w Gaworzycach.
Nocleg nad niewielkim jeziorkiem bez nazwy.
Dystans86.30 km Czas05:22 Vśrednia16.08 km/h VMAX33.14 km/h
Temp.25.0 °C SprzętMerida TFS 900
Kargowa → Sława (dzień 1)
Parowozownia w Wolsztynie
Pałac Kurnatowskich w Gościeszynie.
Ścieżka wzdłuż jeziora Radomierskiego.
Nocleg nad jeziorem Sławskim.
Parowozownia w Wolsztynie
Pałac Kurnatowskich w Gościeszynie.
Ścieżka wzdłuż jeziora Radomierskiego.
Nocleg nad jeziorem Sławskim.
Dystans118.54 km Czas07:00 Vśrednia16.93 km/h VMAX47.53 km/h
Temp.32.0 °C SprzętMerida TFS 900
Głogów → Wschowa → Otyń → Zielona Góra
Pałac "Czerwony Róg" w Jędrzychowicach.
Okazały ratusz na rynku we Wschowie.
Parasolki mają wzięcie. Pierwszy raz parasolkową ulicę zobaczyłem wiele lat temu w Świdwinie. Jak widać parasolki dotarły już do Wschowy. Gdzie by nie były, zawsze będą wyglądać ładnie.
Przez lasy Przemęckiego Parku Krajobrazowego. Wiele dróg w tym rejonie jest mocno piaszczystych, ale udało mi się tak wytyczyć trasę, że tego piachu było bardzo mało.
Stary most nad Południowym Kanałem Obry na nieczynnej linii kolejowej do Wolsztyna.
Dawny dworzec kolejowy w Konotopie. Na tym odcinku tory zastąpiła już droga rowerowa.
Most nad Odrą w Stanach. Dawniej kolejowy, dziś rowerowy.
Rynek i ratusz w Otyniu. Stąd do Zielonej Góry, do końca tej dwudniowej wycieczki jest już blisko.
Pałac "Czerwony Róg" w Jędrzychowicach.
Okazały ratusz na rynku we Wschowie.
Parasolki mają wzięcie. Pierwszy raz parasolkową ulicę zobaczyłem wiele lat temu w Świdwinie. Jak widać parasolki dotarły już do Wschowy. Gdzie by nie były, zawsze będą wyglądać ładnie.
Przez lasy Przemęckiego Parku Krajobrazowego. Wiele dróg w tym rejonie jest mocno piaszczystych, ale udało mi się tak wytyczyć trasę, że tego piachu było bardzo mało.
Stary most nad Południowym Kanałem Obry na nieczynnej linii kolejowej do Wolsztyna.
Dawny dworzec kolejowy w Konotopie. Na tym odcinku tory zastąpiła już droga rowerowa.
Most nad Odrą w Stanach. Dawniej kolejowy, dziś rowerowy.
Rynek i ratusz w Otyniu. Stąd do Zielonej Góry, do końca tej dwudniowej wycieczki jest już blisko.
Dystans99.61 km Czas06:35 Vśrednia15.13 km/h VMAX34.92 km/h
Temp.31.0 °C SprzętMerida TFS 900
Zielona Góra → Kożuchów → Nowe Miasteczko → Głogów
Skansen w Ochli. Sporo starych chat przeniesionych tu z Wielkopolski, Dolnego Śląska i innych miejsc.
Ruiny pałacu w Zatoniu. Można odnieść wrażenie, że zniszczenie pałacu wcale nie zakończyło okresu jego świetności. Dziś wygląda jeszcze piękniej.
Ruiny pałacu w Studzieńcu. Wydaje się, że pałac swoją architekturą może dorównywać temu w Zatoniu, ale nikt o nim nie pamięta i pałac spokojnie sobie zarasta.
Pozostałości murów miejskich Kożuchowa.
Droga do Nowego Miasteczka.
Rynek w Nowym Miasteczku.
Rynek w Głogowie.
Nocleg nad Odrą, kilka kilometrów za Głogowem.
Skansen w Ochli. Sporo starych chat przeniesionych tu z Wielkopolski, Dolnego Śląska i innych miejsc.
Ruiny pałacu w Zatoniu. Można odnieść wrażenie, że zniszczenie pałacu wcale nie zakończyło okresu jego świetności. Dziś wygląda jeszcze piękniej.
Ruiny pałacu w Studzieńcu. Wydaje się, że pałac swoją architekturą może dorównywać temu w Zatoniu, ale nikt o nim nie pamięta i pałac spokojnie sobie zarasta.
Pozostałości murów miejskich Kożuchowa.
Droga do Nowego Miasteczka.
Rynek w Nowym Miasteczku.
Rynek w Głogowie.
Nocleg nad Odrą, kilka kilometrów za Głogowem.
Dystans19.30 km Czas01:45 Vśrednia11.03 km/h VMAX60.29 km/h Podjazdy236 m
Temp.20.0 °C SprzętMerida TFS 900
Nowy Wiśnicz - Bochnia (dzień 11)
Krótki, ostatni dzień zaczynam od pojeżdżenia sobie po Wiśniczu. Podjeżdżam pod zamek, bo rano ładnie prezentuje się w słońcu, ale już go nie zwiedzam. Byłem tu całkiem niedawno.
A kawałek dalej już Bochnia, ostatni punkt na trasie. Tak prezentuje się rynek.
A tak zabytkowa kopalnia soli.
Jest jeszcze bardzo ładny dworzec, skąd zabiera mnie pociąg powrotny. I to by było na tyle :)
Krótki, ostatni dzień zaczynam od pojeżdżenia sobie po Wiśniczu. Podjeżdżam pod zamek, bo rano ładnie prezentuje się w słońcu, ale już go nie zwiedzam. Byłem tu całkiem niedawno.
A kawałek dalej już Bochnia, ostatni punkt na trasie. Tak prezentuje się rynek.
A tak zabytkowa kopalnia soli.
Jest jeszcze bardzo ładny dworzec, skąd zabiera mnie pociąg powrotny. I to by było na tyle :)
Dystans87.10 km Czas06:26 Vśrednia13.54 km/h VMAX59.90 km/h Podjazdy731 m
Temp.20.0 °C SprzętMerida TFS 900
Przehyba - Nowy Wiśnicz (dzień 10)
Dzień zaczynam od szybkiej ewakuacji z gór. Nawet nie wiedziałem, że po tej stronie na Przehybę prowadzi tak dobra, asfaltowa droga. Nastawiałem się na powolne telepanie się po kamieniach, a tu myk i góry zostają za mną.
Zjeżdżam do Starego Sącza. Trochę zwiedzam, chociaż już tu kiedyś byłem. Dawno to było i nie za bardzo pamiętam. Ten rynek zawsze taki był? To znaczy wredne kamyczki, jakimi jest wybrukowany były chyba zawsze. Po tym rynku nikt nie chce chodzić i nikt nie chce go nawet rowerem na skróty przejechać. Wszyscy kotłują się na jego obrzeżach. Wszędzie pełno aut przeciskających się między ludźmi. Dookoła rynku jeżdżą, parkują, chodzą, handlują... A na rynku pustka. To chyba najgorzej rozwiązany rynek, jaki kiedykolwiek widziałem.
A potem jeszcze trochę po Nowym Sączu sobie pojeździłem. Całkiem przyjemne miasto, chociaż jak dla mnie już za duże i za tłumne. Kilka fajnych uliczek mimo to znalazłem.
Punkt kulminacyjny dzisiejszego dnia: Most Stacha. To podobno największy na świecie kamienny most zbudowany przez jedną osobę. A historia jego powstania wiąże się z budową zapory w Rożnowie. Z powodu zalania drogi dojazdowej, gospodarz Jan Stach utracił możliwość dojazdu do swojego gospodarstwa. Teoretycznie mógł korzystać z drogi sąsiada, ale ten mu na to nie pozwolił. Jan Stach zakasał więc rękawy i zbudował własną drogę i własny, ogromny most.
Próbuję go zobaczyć. Nie jest to łatwe. Najpierw mijam tabliczki z zakazem wstępu, potem, gdy próbuję zejść na dno wąwozu, na przeszkodzie stają mi zasieki z gałęzi. Widać, że zostały tu ułożone celowo. Na koniec spotykam jakąś kobietę. Wyskakuje do mnie z pretensjami, że to teren prywatny, że nie wolno i takie tam. Co za wredni ludzie tu mieszkają. Pokolenia się zmieniają, a ich mentalność nie. Przez wrednego sąsiada Stach musiał most budować, a teraz ta sama wredota nie pozwala innym go nawet obejrzeć.
Do końca dnia jadę na północ zaglądając jeszcze w kilka ciekawych miejsc. Na zdjęciu kościół w Lipnicy Murowanej, perełka z XV wieku.
A nocleg znajduję w Wiśniczu, ma tyłach świetlicy wiejskiej. To już ostatni nocleg na tym wyjeździe.
Dzień zaczynam od szybkiej ewakuacji z gór. Nawet nie wiedziałem, że po tej stronie na Przehybę prowadzi tak dobra, asfaltowa droga. Nastawiałem się na powolne telepanie się po kamieniach, a tu myk i góry zostają za mną.
Zjeżdżam do Starego Sącza. Trochę zwiedzam, chociaż już tu kiedyś byłem. Dawno to było i nie za bardzo pamiętam. Ten rynek zawsze taki był? To znaczy wredne kamyczki, jakimi jest wybrukowany były chyba zawsze. Po tym rynku nikt nie chce chodzić i nikt nie chce go nawet rowerem na skróty przejechać. Wszyscy kotłują się na jego obrzeżach. Wszędzie pełno aut przeciskających się między ludźmi. Dookoła rynku jeżdżą, parkują, chodzą, handlują... A na rynku pustka. To chyba najgorzej rozwiązany rynek, jaki kiedykolwiek widziałem.
A potem jeszcze trochę po Nowym Sączu sobie pojeździłem. Całkiem przyjemne miasto, chociaż jak dla mnie już za duże i za tłumne. Kilka fajnych uliczek mimo to znalazłem.
Punkt kulminacyjny dzisiejszego dnia: Most Stacha. To podobno największy na świecie kamienny most zbudowany przez jedną osobę. A historia jego powstania wiąże się z budową zapory w Rożnowie. Z powodu zalania drogi dojazdowej, gospodarz Jan Stach utracił możliwość dojazdu do swojego gospodarstwa. Teoretycznie mógł korzystać z drogi sąsiada, ale ten mu na to nie pozwolił. Jan Stach zakasał więc rękawy i zbudował własną drogę i własny, ogromny most.
Próbuję go zobaczyć. Nie jest to łatwe. Najpierw mijam tabliczki z zakazem wstępu, potem, gdy próbuję zejść na dno wąwozu, na przeszkodzie stają mi zasieki z gałęzi. Widać, że zostały tu ułożone celowo. Na koniec spotykam jakąś kobietę. Wyskakuje do mnie z pretensjami, że to teren prywatny, że nie wolno i takie tam. Co za wredni ludzie tu mieszkają. Pokolenia się zmieniają, a ich mentalność nie. Przez wrednego sąsiada Stach musiał most budować, a teraz ta sama wredota nie pozwala innym go nawet obejrzeć.
Do końca dnia jadę na północ zaglądając jeszcze w kilka ciekawych miejsc. Na zdjęciu kościół w Lipnicy Murowanej, perełka z XV wieku.
A nocleg znajduję w Wiśniczu, ma tyłach świetlicy wiejskiej. To już ostatni nocleg na tym wyjeździe.
Dystans48.58 km Czas05:19 Vśrednia9.14 km/h VMAX42.74 km/h Podjazdy1121 m
Temp.18.0 °C SprzętMerida TFS 900
Złockie - Przehyba (dzień 9)
W końcu wjeżdżam w góry. Bieszczady i Beskid Niski górami ciężko nazwać, bo po szczytach tam nie jeździłem. Teraz wjeżdżam trochę wyżej, do bacówki pod Wierchomlą.
A spod bacówki niespodziewanie otwiera się przede mną widok na Tatry. Cudo. W ogóle się tu takiego widoku nie spodziewałem.
Zjeżdżam w dolinę Popradu i robię kolejny podjazd, do bacówki na Obidzy. Podjazd jest tu asfaltowy, ale całkiem konkretny.
Teraz już nigdzie nie zjeżdżam i pnę się jeszcze wyżej.
Nie trzymam się pieszego szlaku, który opisany jest jako bardzo kamienisty, ale drogi, które wybieram wcale nie są lepsze.
Za to widokowo - rewelacja. Cały czas towarzyszy mi widok na Tatry. Nie tak spektakularny, jak ten z Wierchomli, bo słońce jest już z niewłaściwej strony, ale wciąż piękny. Tą drogą widoczną po lewej stronie zdjęcia przed chwilą jechałem.
W końcu docieram tam, gdzie chciałem: do schroniska na Przehybie. Po raz pierwszy i jedyny przekraczam wysokość 1000 m.n.p.m. Śpię pod namiotem, bo ceny za nocleg jakieś takie zaporowe.
Z Przehyby też widać Tatry. To już zdjęcie zrobione następnego dnia, bo wieczorem widok był jakiś taki zamglony. Szkoda, że podczas tego wyjazdu zaplanowałem sobie tylko jeden górski dzień. Ale to byłaby już zupełnie inna podróż. To już nie byłoby sentymentalne szwendanie się po cmentarzach, tu zachwycałbym się zupełnie czymś innym. Prawdziwe góry trzeba zostawić na inny wyjazd.
W końcu wjeżdżam w góry. Bieszczady i Beskid Niski górami ciężko nazwać, bo po szczytach tam nie jeździłem. Teraz wjeżdżam trochę wyżej, do bacówki pod Wierchomlą.
A spod bacówki niespodziewanie otwiera się przede mną widok na Tatry. Cudo. W ogóle się tu takiego widoku nie spodziewałem.
Zjeżdżam w dolinę Popradu i robię kolejny podjazd, do bacówki na Obidzy. Podjazd jest tu asfaltowy, ale całkiem konkretny.
Teraz już nigdzie nie zjeżdżam i pnę się jeszcze wyżej.
Nie trzymam się pieszego szlaku, który opisany jest jako bardzo kamienisty, ale drogi, które wybieram wcale nie są lepsze.
Za to widokowo - rewelacja. Cały czas towarzyszy mi widok na Tatry. Nie tak spektakularny, jak ten z Wierchomli, bo słońce jest już z niewłaściwej strony, ale wciąż piękny. Tą drogą widoczną po lewej stronie zdjęcia przed chwilą jechałem.
W końcu docieram tam, gdzie chciałem: do schroniska na Przehybie. Po raz pierwszy i jedyny przekraczam wysokość 1000 m.n.p.m. Śpię pod namiotem, bo ceny za nocleg jakieś takie zaporowe.
Z Przehyby też widać Tatry. To już zdjęcie zrobione następnego dnia, bo wieczorem widok był jakiś taki zamglony. Szkoda, że podczas tego wyjazdu zaplanowałem sobie tylko jeden górski dzień. Ale to byłaby już zupełnie inna podróż. To już nie byłoby sentymentalne szwendanie się po cmentarzach, tu zachwycałbym się zupełnie czymś innym. Prawdziwe góry trzeba zostawić na inny wyjazd.
Dystans64.60 km Czas06:00 Vśrednia10.77 km/h VMAX52.62 km/h Podjazdy1165 m
Temp.18.0 °C SprzętMerida TFS 900
Nowica - Złockie (dzień 8)
Zaczynam kolejny słoneczny i widokowy dzień. To w zasadzie ostatni dzień w Beskidzie Niskim, wieczorem znajdę się już w Sądeckim. To jest też ostatni dzień w którym włóczę się po cerkwiach i cmentarzach. Jutro zaczną się już prawdziwe góry. Więc dziś, na koniec tej włóczęgi zamieszczę kilka zdjęć cerkwi. Odwiedziłem dziś ich sporo, chyba najwięcej ze wszystkich dotychczasowych dni.
Cerkiew w Kwiatoniu, uważana za jedną z najpiękniejszych cerkwi w Polsce. Na pewno jest jedną z najstarszych, powstała w drugiej połowie XVII wieku.
Cerkiew we wsi Skwirtne. Też piękna, chociaż nie tak stara jak ta poprzednia, bo z XVIII wieku.
A tak prezentuje się cerkiew w Hańczowej. Jeszcze młodsza, to już XIX wiek.
Cerkiew w Wysowej. Tez XIX wiek.
A tu dla odmiany murowany kościół z XIX wieku stojący w Krynicy. Krynica to zaprzeczenie wszystkiego co widziałem w ostatnim tygodniu. Nagle zaroiło się od ludzi i samochodów. Niespodziewanie wróciłem do cywilizcji.
Jak już wpadłem do tej Krynicy, to trzeba było chociaż odwiedzić Nikifora. Teraz można już z powrotem uciekać w góry...
...na nocleg. Gdzieś wysoko ponad Muszyną.
Zaczynam kolejny słoneczny i widokowy dzień. To w zasadzie ostatni dzień w Beskidzie Niskim, wieczorem znajdę się już w Sądeckim. To jest też ostatni dzień w którym włóczę się po cerkwiach i cmentarzach. Jutro zaczną się już prawdziwe góry. Więc dziś, na koniec tej włóczęgi zamieszczę kilka zdjęć cerkwi. Odwiedziłem dziś ich sporo, chyba najwięcej ze wszystkich dotychczasowych dni.
Cerkiew w Kwiatoniu, uważana za jedną z najpiękniejszych cerkwi w Polsce. Na pewno jest jedną z najstarszych, powstała w drugiej połowie XVII wieku.
Cerkiew we wsi Skwirtne. Też piękna, chociaż nie tak stara jak ta poprzednia, bo z XVIII wieku.
A tak prezentuje się cerkiew w Hańczowej. Jeszcze młodsza, to już XIX wiek.
Cerkiew w Wysowej. Tez XIX wiek.
A tu dla odmiany murowany kościół z XIX wieku stojący w Krynicy. Krynica to zaprzeczenie wszystkiego co widziałem w ostatnim tygodniu. Nagle zaroiło się od ludzi i samochodów. Niespodziewanie wróciłem do cywilizcji.
Jak już wpadłem do tej Krynicy, to trzeba było chociaż odwiedzić Nikifora. Teraz można już z powrotem uciekać w góry...
...na nocleg. Gdzieś wysoko ponad Muszyną.
Dystans61.16 km Czas05:24 Vśrednia11.33 km/h VMAX64.62 km/h Podjazdy1086 m
Temp.15.0 °C SprzętMerida TFS 900
Chyrowa - Nowica (dzień 7)
Dziś po wczorajszym deszczu nie ma śladu. Zapowiada się piękny, słoneczny dzień. Dobrze, że wczoraj nie jechałem dalej, wiele bym stracił.
Zjeżdżam sobie do Olchowca, a potem jadę do Huty Polańskiej. Miałem to wszystko omijać ze względu na park narodowy, ale jakoś nie mogłem się powstrzymać. Olchowiec piękny, taki pusty i zapomniany. To tylko kilka domów rozrzuconych po wzgórzach i piękna cerkiew. Tylko tyle zostało po powojennych przesiedleniach.
Za Hutą Polańską na mojej drodze stanął Magurski Park Narodowy. Wiedziałem, że droga zamknięta, wiedziałem, że jej pilnują, ale co mi tam. Jadę. Najwyżej zapłacę. Wzdłuż strumienia Pomiarka prowadzi droga. I to całkiem niezła. Kiedyś była nawet brukowana, a nad bocznymi strumieniami były mosty. Resztki tego traktu zostały do dziś. No ale dziś nie wolno. Bo park. Ale w bardziej grząskich miejscach widzę ślady kół rowerów i butów piechurów. A więc nie tylko ja ten parkowy zakaz łamię.
Docieram do doliny Ciechania. Las rozstępuje się i robi się bajecznie pięknie. Wita mnie dwóch strażników parkowych. No wiedziałem. Ucinam sobie z nimi pogawędkę. Proponują 100 zł, ale jakoś udaje mi się od mandatu wywinąć. Kończy się na upomnieniu. Tak naprawdę nie wiem który argument zadziałał, ale spodobał mi się ten:
- A tak w ogóle to szacun, że jedzie pan normalnym rowerem. Ostatnio wszyscy na elektrykach.
Miło takie coś usłyszeć. Fajna była też rozmowa o biletach do parku:
- Za wstęp do parku narodowego obowiązują bilety wstępu.
- A gdzie można je kupić?
- Można u nas. Ale panu nie sprzedamy, bo jest pan tu nielegalnie.
To ci pech. Ani mandatu, ani biletu. Ale nawet gdybym zapłacił te 100 zł, to i tak dolina Ciechania była tego warta. To chyba była najładniejsza droga podczas całego tego wyjazdu.
Kiedyś dolina Ciechania była wioską. Mocno ucierpiała już podczas I wojny światowej, a po II wojnie światowej nie było już czego ratować. Mieszkańcy sami stąd wyjechali. Przez lata zapuszczali się tu tylko zagubieni wędrowcy. Potem nastały czasu parku narodowego, a park jak to park - musi czegoś zakazać, inaczej nie byłby parkiem. Zakazał więc wstępu do najpiękniejszej doliny, jaka znalazła się na jego terenie.
Dalej, już po opuszczeniu parku tez było pięknie. To w ogóle był niezwykle widokowy dzień.
I obfity w przydrożne krzyże, kapliczki i cmentarze.
To cmentarz we wsi Długie.
A to we wsi Czarne. Oczywiście tych wiosek to już nie ma, zostały tylko cmentarze.
Widok na wioskę Krzywa z widoczną wśród drzew cerkwią.
Do końca dnia jeszcze kilka tych cerkwi było, ale nie będę tu wszystkich zamieszczał. Widoczków też już wystarczy. Czas na nocleg. Tym razem znów pod namiotem, w widokowym miejscu, w niskiej, suchej trawce. Bajka.
Dziś po wczorajszym deszczu nie ma śladu. Zapowiada się piękny, słoneczny dzień. Dobrze, że wczoraj nie jechałem dalej, wiele bym stracił.
Zjeżdżam sobie do Olchowca, a potem jadę do Huty Polańskiej. Miałem to wszystko omijać ze względu na park narodowy, ale jakoś nie mogłem się powstrzymać. Olchowiec piękny, taki pusty i zapomniany. To tylko kilka domów rozrzuconych po wzgórzach i piękna cerkiew. Tylko tyle zostało po powojennych przesiedleniach.
Za Hutą Polańską na mojej drodze stanął Magurski Park Narodowy. Wiedziałem, że droga zamknięta, wiedziałem, że jej pilnują, ale co mi tam. Jadę. Najwyżej zapłacę. Wzdłuż strumienia Pomiarka prowadzi droga. I to całkiem niezła. Kiedyś była nawet brukowana, a nad bocznymi strumieniami były mosty. Resztki tego traktu zostały do dziś. No ale dziś nie wolno. Bo park. Ale w bardziej grząskich miejscach widzę ślady kół rowerów i butów piechurów. A więc nie tylko ja ten parkowy zakaz łamię.
Docieram do doliny Ciechania. Las rozstępuje się i robi się bajecznie pięknie. Wita mnie dwóch strażników parkowych. No wiedziałem. Ucinam sobie z nimi pogawędkę. Proponują 100 zł, ale jakoś udaje mi się od mandatu wywinąć. Kończy się na upomnieniu. Tak naprawdę nie wiem który argument zadziałał, ale spodobał mi się ten:
- A tak w ogóle to szacun, że jedzie pan normalnym rowerem. Ostatnio wszyscy na elektrykach.
Miło takie coś usłyszeć. Fajna była też rozmowa o biletach do parku:
- Za wstęp do parku narodowego obowiązują bilety wstępu.
- A gdzie można je kupić?
- Można u nas. Ale panu nie sprzedamy, bo jest pan tu nielegalnie.
To ci pech. Ani mandatu, ani biletu. Ale nawet gdybym zapłacił te 100 zł, to i tak dolina Ciechania była tego warta. To chyba była najładniejsza droga podczas całego tego wyjazdu.
Kiedyś dolina Ciechania była wioską. Mocno ucierpiała już podczas I wojny światowej, a po II wojnie światowej nie było już czego ratować. Mieszkańcy sami stąd wyjechali. Przez lata zapuszczali się tu tylko zagubieni wędrowcy. Potem nastały czasu parku narodowego, a park jak to park - musi czegoś zakazać, inaczej nie byłby parkiem. Zakazał więc wstępu do najpiękniejszej doliny, jaka znalazła się na jego terenie.
Dalej, już po opuszczeniu parku tez było pięknie. To w ogóle był niezwykle widokowy dzień.
I obfity w przydrożne krzyże, kapliczki i cmentarze.
To cmentarz we wsi Długie.
A to we wsi Czarne. Oczywiście tych wiosek to już nie ma, zostały tylko cmentarze.
Widok na wioskę Krzywa z widoczną wśród drzew cerkwią.
Do końca dnia jeszcze kilka tych cerkwi było, ale nie będę tu wszystkich zamieszczał. Widoczków też już wystarczy. Czas na nocleg. Tym razem znów pod namiotem, w widokowym miejscu, w niskiej, suchej trawce. Bajka.