Wpisy archiwalne w kategorii

Przemyśl - Bochnia 2024

Dystans całkowity:624.42 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:53:58
Średnia prędkość:11.57 km/h
Maksymalna prędkość:65.89 km/h
Suma podjazdów:9257 m
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:56.77 km i 4h 54m
Więcej statystyk
Dystans19.30 km Czas01:45 Vśrednia11.03 km/h VMAX60.29 km/h Podjazdy236 m
Temp.20.0 °C SprzętMerida TFS 900
Nowy Wiśnicz - Bochnia (dzień 11)

Krótki, ostatni dzień zaczynam od pojeżdżenia sobie po Wiśniczu. Podjeżdżam pod zamek, bo rano ładnie prezentuje się w słońcu, ale już go nie zwiedzam. Byłem tu całkiem niedawno.


A kawałek dalej już Bochnia, ostatni punkt na trasie. Tak prezentuje się rynek.


A tak zabytkowa kopalnia soli.


Jest jeszcze bardzo ładny dworzec, skąd zabiera mnie pociąg powrotny. I to by było na tyle :)
Dystans87.10 km Czas06:26 Vśrednia13.54 km/h VMAX59.90 km/h Podjazdy731 m
Temp.20.0 °C SprzętMerida TFS 900
Przehyba - Nowy Wiśnicz (dzień 10)

Dzień zaczynam od szybkiej ewakuacji z gór. Nawet nie wiedziałem, że po tej stronie na Przehybę prowadzi tak dobra, asfaltowa droga. Nastawiałem się na powolne telepanie się po kamieniach, a tu myk i góry zostają za mną.


Zjeżdżam do Starego Sącza. Trochę zwiedzam, chociaż już tu kiedyś byłem. Dawno to było i nie za bardzo pamiętam. Ten rynek zawsze taki był? To znaczy wredne kamyczki, jakimi jest wybrukowany były chyba zawsze. Po tym rynku nikt nie chce chodzić i nikt nie chce go nawet rowerem na skróty przejechać. Wszyscy kotłują się na jego obrzeżach. Wszędzie pełno aut przeciskających się między ludźmi. Dookoła rynku jeżdżą, parkują, chodzą, handlują... A na rynku pustka. To chyba najgorzej rozwiązany rynek, jaki kiedykolwiek widziałem.


A potem jeszcze trochę po Nowym Sączu sobie pojeździłem. Całkiem przyjemne miasto, chociaż jak dla mnie już za duże i za tłumne. Kilka fajnych uliczek mimo to znalazłem.


Punkt kulminacyjny dzisiejszego dnia: Most Stacha. To podobno największy na świecie kamienny most zbudowany przez jedną osobę. A historia jego powstania wiąże się z budową zapory w Rożnowie. Z powodu zalania drogi dojazdowej, gospodarz Jan Stach utracił możliwość dojazdu do swojego gospodarstwa. Teoretycznie mógł korzystać z drogi sąsiada, ale ten mu na to nie pozwolił. Jan Stach zakasał więc rękawy i zbudował własną drogę i własny, ogromny most.

Próbuję go zobaczyć. Nie jest to łatwe. Najpierw mijam tabliczki z zakazem wstępu, potem, gdy próbuję zejść na dno wąwozu, na przeszkodzie stają mi zasieki z gałęzi. Widać, że zostały tu ułożone celowo. Na koniec spotykam jakąś kobietę. Wyskakuje do mnie z pretensjami, że to teren prywatny, że nie wolno i takie tam. Co za wredni ludzie tu mieszkają. Pokolenia się zmieniają, a ich mentalność nie. Przez wrednego sąsiada Stach musiał most budować, a teraz ta sama wredota nie pozwala innym go nawet obejrzeć.


Do końca dnia jadę na północ zaglądając jeszcze w kilka ciekawych miejsc. Na zdjęciu kościół w Lipnicy Murowanej, perełka z XV wieku.


A nocleg znajduję w Wiśniczu, ma tyłach świetlicy wiejskiej. To już ostatni nocleg na tym wyjeździe.
Dystans48.58 km Czas05:19 Vśrednia9.14 km/h VMAX42.74 km/h Podjazdy1121 m
Temp.18.0 °C SprzętMerida TFS 900
Złockie - Przehyba (dzień 9)

W końcu wjeżdżam w góry. Bieszczady i Beskid Niski górami ciężko nazwać, bo po szczytach tam nie jeździłem. Teraz wjeżdżam trochę wyżej, do bacówki pod Wierchomlą.


A spod bacówki niespodziewanie otwiera się przede mną widok na Tatry. Cudo. W ogóle się tu takiego widoku nie spodziewałem.


Zjeżdżam w dolinę Popradu i robię kolejny podjazd, do bacówki na Obidzy. Podjazd jest tu asfaltowy, ale całkiem konkretny.


Teraz już nigdzie nie zjeżdżam i pnę się jeszcze wyżej.


Nie trzymam się pieszego szlaku, który opisany jest jako bardzo kamienisty, ale drogi, które wybieram wcale nie są lepsze.


Za to widokowo - rewelacja. Cały czas towarzyszy mi widok na Tatry. Nie tak spektakularny, jak ten z Wierchomli, bo słońce jest już z niewłaściwej strony, ale wciąż piękny. Tą drogą widoczną po lewej stronie zdjęcia przed chwilą jechałem.


W końcu docieram tam, gdzie chciałem: do schroniska na Przehybie. Po raz pierwszy i jedyny przekraczam wysokość 1000 m.n.p.m. Śpię pod namiotem, bo ceny za nocleg jakieś takie zaporowe.


Z Przehyby też widać Tatry. To już zdjęcie zrobione następnego dnia, bo wieczorem widok był jakiś taki zamglony. Szkoda, że podczas tego wyjazdu zaplanowałem sobie tylko jeden górski dzień. Ale to byłaby już zupełnie inna podróż. To już nie byłoby sentymentalne szwendanie się po cmentarzach, tu zachwycałbym się zupełnie czymś innym. Prawdziwe góry trzeba zostawić na inny wyjazd.
Dystans64.60 km Czas06:00 Vśrednia10.77 km/h VMAX52.62 km/h Podjazdy1165 m
Temp.18.0 °C SprzętMerida TFS 900
Nowica - Złockie (dzień 8)

Zaczynam kolejny słoneczny i widokowy dzień. To w zasadzie ostatni dzień w Beskidzie Niskim, wieczorem znajdę się już w Sądeckim. To jest też ostatni dzień w którym włóczę się po cerkwiach i cmentarzach. Jutro zaczną się już prawdziwe góry. Więc dziś, na koniec tej włóczęgi zamieszczę kilka zdjęć cerkwi. Odwiedziłem dziś ich sporo, chyba najwięcej ze wszystkich dotychczasowych dni.


Cerkiew w Kwiatoniu, uważana za jedną z najpiękniejszych cerkwi w Polsce. Na pewno jest jedną z najstarszych, powstała w drugiej połowie XVII wieku.


Cerkiew we wsi Skwirtne. Też piękna, chociaż nie tak stara jak ta poprzednia, bo z XVIII wieku.


A tak prezentuje się cerkiew w Hańczowej. Jeszcze młodsza, to już XIX wiek.


Cerkiew w Wysowej. Tez XIX wiek.


A tu dla odmiany murowany kościół z XIX wieku stojący w Krynicy. Krynica to zaprzeczenie wszystkiego co widziałem w ostatnim tygodniu. Nagle zaroiło się od ludzi i samochodów. Niespodziewanie wróciłem do cywilizcji.


Jak już wpadłem do tej Krynicy, to trzeba było chociaż odwiedzić Nikifora. Teraz można już z powrotem uciekać w góry...


...na nocleg. Gdzieś wysoko ponad Muszyną.
Dystans61.16 km Czas05:24 Vśrednia11.33 km/h VMAX64.62 km/h Podjazdy1086 m
Temp.15.0 °C SprzętMerida TFS 900
Chyrowa - Nowica (dzień 7)

Dziś po wczorajszym deszczu nie ma śladu. Zapowiada się piękny, słoneczny dzień. Dobrze, że wczoraj nie jechałem dalej, wiele bym stracił.


Zjeżdżam sobie do Olchowca, a potem jadę do Huty Polańskiej. Miałem to wszystko omijać ze względu na park narodowy, ale jakoś nie mogłem się powstrzymać. Olchowiec piękny, taki pusty i zapomniany. To tylko kilka domów rozrzuconych po wzgórzach i piękna cerkiew. Tylko tyle zostało po powojennych przesiedleniach.


Za Hutą Polańską na mojej drodze stanął Magurski Park Narodowy. Wiedziałem, że droga zamknięta, wiedziałem, że jej pilnują, ale co mi tam. Jadę. Najwyżej zapłacę. Wzdłuż strumienia Pomiarka prowadzi droga. I to całkiem niezła. Kiedyś była nawet brukowana, a nad bocznymi strumieniami były mosty. Resztki tego traktu zostały do dziś. No ale dziś nie wolno. Bo park. Ale w bardziej grząskich miejscach widzę ślady kół rowerów i butów piechurów. A więc nie tylko ja ten parkowy zakaz łamię.


Docieram do doliny Ciechania. Las rozstępuje się i robi się bajecznie pięknie. Wita mnie dwóch strażników parkowych. No wiedziałem. Ucinam sobie z nimi pogawędkę. Proponują 100 zł, ale jakoś udaje mi się od mandatu wywinąć. Kończy się na upomnieniu. Tak naprawdę nie wiem który argument zadziałał, ale spodobał mi się ten:

- A tak w ogóle to szacun, że jedzie pan normalnym rowerem. Ostatnio wszyscy na elektrykach.

Miło takie coś usłyszeć. Fajna była też rozmowa o biletach do parku:

- Za wstęp do parku narodowego obowiązują bilety wstępu.
- A gdzie można je kupić?
- Można u nas. Ale panu nie sprzedamy, bo jest pan tu nielegalnie.

To ci pech. Ani mandatu, ani biletu. Ale nawet gdybym zapłacił te 100 zł, to i tak dolina Ciechania była tego warta. To chyba była najładniejsza droga podczas całego tego wyjazdu.


Kiedyś dolina Ciechania była wioską. Mocno ucierpiała już podczas I wojny światowej, a po II wojnie światowej nie było już czego ratować. Mieszkańcy sami stąd wyjechali. Przez lata zapuszczali się tu tylko zagubieni wędrowcy. Potem nastały czasu parku narodowego, a park jak to park - musi czegoś zakazać, inaczej nie byłby parkiem. Zakazał więc wstępu do najpiękniejszej doliny, jaka znalazła się na jego terenie.


Dalej, już po opuszczeniu parku tez było pięknie. To w ogóle był niezwykle widokowy dzień.


I obfity w przydrożne krzyże, kapliczki i cmentarze.


To cmentarz we wsi Długie.


A to we wsi Czarne. Oczywiście tych wiosek to już nie ma, zostały tylko cmentarze.


Widok na wioskę Krzywa z widoczną wśród drzew cerkwią.


Do końca dnia jeszcze kilka tych cerkwi było, ale nie będę tu wszystkich zamieszczał. Widoczków też już wystarczy. Czas na nocleg. Tym razem znów pod namiotem, w widokowym miejscu, w niskiej, suchej trawce. Bajka.
Dystans46.02 km Czas04:29 Vśrednia10.26 km/h VMAX56.98 km/h Podjazdy909 m
Temp.15.0 °C SprzętMerida TFS 900
Polany Surowiczne - Chyrowa (dzień 6)

To już Beskid Niski i kolejne ślady po opuszczonych wsiach. Beskid się cywilizuje, ale tych starych, opuszczonych cmentarzy jeszcze trochę tu zostało.


Wodospad na Wisłoczku. Niewielki, zaledwie 3 metry wysokości, ale bardzo fajny. No i znajduje się w rejonie, w którym nie ma wodospadów, więc podnosi to jego rangę :)


Droga na zboczach Kiczerki.


Cerkiew w Bałuciance.


Punkt widokowy na górze o dziwacznej nazwie Przymiarki. Byłoby to fajne miejsce na nocleg, ale jeszcze za wcześnie na postój.


A potem okazało się, że mogłem na tych Przymiarkach zostać. W Dukli, w jedynej czynnej restauracji zjadłem obrzydliwy obiad (naprawdę ohyda - jak mogą takie coś serwować?). Potem się rozpadało i z dalszych widoków nici.


Jechałem dalej zastanawiając się nad noclegiem. W mokrej trawie nie chciało mi się rozstawiać namiotu, więc jak zobaczyłem szyld "agroturystyka", od razu tam zapukałem. Udało się. Mam dziś cały domek tylko dla siebie i do tego tylko za 50 zł :)
Dystans62.05 km Czas05:10 Vśrednia12.01 km/h VMAX45.41 km/h Podjazdy625 m
Temp.18.0 °C SprzętMerida TFS 900
Solinka - Polany Surowiczne (dzień 5)

Dzięń zaczynam od przebijania się pieszym szlakiem granicznym do Balnicy. W tym rejonie nie ma żadnych sensownych dróg, więc ten szlak wydał mi się najlepszą opcją.


Lekko nie było. Granica przecina tu mnóstwo małych, grząskich potoków. Wszystkie wyżłobiły głębokie wąwozy, przez które trzeba jakoś przetaszczyć rower. Te potoki, to źródła słowackiej rzeki Udava.


W Balnicy znajduje się końcowa stacja turystycznej kolejki bieszczadzkiej. Tory prowadzą dalej, do Nowego Łupkowa albo nawet do Rzepedzi, ale nic już tamtędy nie pojedzie. 


A ja znów to samo: cmentarze, cerkwiska i wspomnienia dawnych wiosek.


I przydrożne kapliczki. One wszystkie mają już ponad 100 lat.


Figurka Jezusa pochłonięta przez drzewo na cmentarzu w Starym Łupkowie.


Deskal Arkadiusza Andrejkowa na stodole w Komańczy. To bardzo ciekawy projekt. Arkadiusz jeździ po okolicy i maluje ludziom na stodołach obrazy. Przeważnie są to skopiowane stare zdjęcia znajdujące się w zbiorach właściciela danej stodoły. Projekt nazywa się "Cichy Memoriał". Przez ostatnie dni już sporo takich obrazów spotkałem. Robią niesamowite wrażenie.


Cerkiew w Komańczy. Szkoda, że to tylko rekonstrukcja. Ta prawdziwa spaliła się w 2006 roku. Wygląda pięknie. Chyba jedna z najpiękniejszych cerkwi, jakie widziałem.


Jeszcze jedna cerkiew. Ta stoi w Wisłoku Wielkim. Powoli wjeżdżam w Beskid Niski.


A nocleg jak zwykle na łące z dala od ludzi.
Dystans66.93 km Czas04:52 Vśrednia13.75 km/h VMAX51.07 km/h Podjazdy972 m
Temp.17.0 °C SprzętMerida TFS 900
Zatwarnica - Solinka (dzień 4)

Zagłębiam się dalej w Bieszczady. To cerkiew w Chmielu. Tak na dobry początek dnia, bo potem, to już będą tylko góry.


Jadę do Brzegów Górnych, a potem na przełęcz Wyżną. To najbardziej znane i najbardziej widowiskowe bieszczadzkie serpentyny. Szkoda, że są takie krótkie i łatwe. Mają raptem 7% nachylenia.


A z przełęczy Wyżnej to nawet Chatkę Puchatkę widać. Czy jak tam to się teraz nazywa... Bo to nie jest już Chatka Puchatka. To jakaś landara, która stoi na jej miejscu... Może kiedyś i ją odwiedzę, chociaż wcale mi się nie spieszy.


Za to Baza Ludzi z Mgły w Wetlinie jest taka, jak dawniej. Prawie. Trochę urosła, stała się restauracją, ale to wciąż ta sama kultowa Baza.


I jeszcze Majster Bieda zasiadł na ławeczce w Wetlinie. Chyba mu tu dobrze.


Ostatnie spojrzenie na Połoninę Wetlińską z masywu Fereczatej.


A potem już tylko nocleg. Najzimniejszy na tym wyjeździe. Temperatura w nocy spadła do +1°C.
Dystans40.52 km Czas04:01 Vśrednia10.09 km/h VMAX52.52 km/h Podjazdy849 m
Temp.17.0 °C SprzętMerida TFS 900
Górzanka - Zatwarnica (dzień 3)

Kolejny dzień, kolejne ślady po dawnych wsiach. To Terka i resztki dzwonnicy, która stała kiedyś przy tutejszej cerkwi.


Przydrożna kapliczka. Zwykle kapliczki stoją samotne i zapomniane, ale nie ta. Ta obwieszona jest krzyżykami, różańcami i czym się tylko dało. Nie bez powodu. To "Kapliczka Szczęśliwego Powrotu z bieszczadzkich wykrotów".


Potok Wetlina w rezerwacie Sine Wiry.


A dalej wsie, których nie ma. Miejsca ładnie opisane, z mapkami i nawet nazwiskami mieszkańców, ale to tylko tablice. Po wsiach nie ma już nawet fundamentów domów.


Widok na Smerek, czyli jestem już blisko tych "prawdziwych" Bieszczadów.


Znów próbowałem przeprawić się przez San. Tym razem obok resztek dawnego mostu do nieistniejącej wsi Krywe. Nawet dało radę, woda nie była zbyt głęboka. Po drugiej stronie zastałem bardzo zarośniętą i błotnistą ścieżkę. Zrezygnowałem z przerzucania przez rzekę roweru. Krywe zostanie na inny wyjazd.


I dobrze zrobiłem, że zostałem na prawym brzegu Sanu. Pod wieczór trafiłem na rewelacyjną miejscówkę na nocleg, taką z widokiem na Połoninę Wetlińską.
Dystans58.51 km Czas04:21 Vśrednia13.45 km/h VMAX59.51 km/h Podjazdy650 m
Temp.17.0 °C SprzętMerida TFS 900
Olszanica - Górzanka (dzień 2)

Noc deszczowa. Cały dzisiejszy dzień również pochmurny, chociaż już bez deszczu. Ciągnę powoli na południe przez góry Słonne, a potem w końcu Bieszczady.


W Uhercach zwiedzam Chatkę Wariatkę, czyli dom postawiony na dachu i do tego krzywo. Wzrok kłóci się z błędnikiem. Nie wiadomo, gdzie pion, gdzie poziom. Chodzi się po tym domu jak po jachcie przy silnym wietrze.


Miałem w planie sforsowanie Sanu w okolicy Bachlawy. Miał być tam bród przez rzekę. Okazało się, że brodu nie ma, a wody jest po pas, albo nawet głębiej. Nie dałem rady dojść nawet do środka rzeki, bo nurt zwalał mnie z nóg. No cóż, roweru tędy nie przeprowadzę. Muszę wracać.


Tak powinien wyglądać bród przez rzekę i tu normalnie przejechałem, chociaż buty zamoczyłem.


Przez przypadek zwiedzam zapory w Myczkowcach i Solinie. Tego nie było w planie, ale przez ten nieszczęsny bród musiałem zmienić trasę.


A po drodze cerkwie i ich ruiny. Jest tego tutaj sporo.


I cmentarze. Nie zapominajmy o cmentarzach. Wpadam w jakiś dziwny nastrój szwędając się po tym wszystkim.


I praktycznie wszędzie jestem sam. Od rana do wieczora.