Dystans99.03 km Czas06:35 Vśrednia15.04 km/h VMAX50.05 km/h Podjazdy862 m
Temp.25.0 °C SprzętMercier
Bałtyk-Bieszczady - Łańcut

Wstaję z samego rana i bez śniadania ruszam dalej. Chcę zatrzymać się w którejś wiosce. Rozglądam się za sklepem, który oprócz zaopatrzenia oferowałby też cień. Mimo wczesnej godziny słońce już zdrowo przygrzewa. Słabo tu z tymi sklepami. To znaczy sklepy są, ale nawet parasolki obok nich nie chce się nikomu wystawić. W końcu trafiam na to, czego szukam. Jest sklep. Jest zadaszona weranda, jest duży stół i ławy. Kupuję drożdżówki i maślankę. Siadam za stołem. Siedzi tu już jeden miejscowy i pije piwo. Standardowe pytania, standardowe odpowiedzi. Rozmowa się rozkręca. Nawet dobrze mi się z nim gada. Nagle pada pytanie: "a piwo pijesz?" No piję, ale raczej nie na śniadanie. No to tym razem dostaję piwo na śniadanie. Jak tu odmówić? Siedzimy, gadamy, pijemy. Zaczynają się schodzić jego znajomi. Zanim się obejrzę mam już przed sobą drugie piwo. A potem trzecie. Na liczniku 14 km, a ja za chwilę nie będę zdolny do dalszej jazdy! Muszę uciekać! Żegnam się zanim zdążą postawić mi czwarte. "Oni już tacy są" - mówi ekspedientka na pożegnanie.

Wjeżdżam do Łańcuta. Najpierw zwiedzanie zamku i ogrodu, potem szybka ucieczka przed burzą. Chowam się pod parasolkami tutejszej restauracji. Zamawiam obiad i piwo. Dwa stoliki dalej siedzi jakiś miejscowy. Kończy jedzenie i zaczyna podrywać kelnerkę. Ona ma go gdzieś, więc dosiada się do mnie. Zamawia piwo. Dla mnie oczywiście też. Siedzimy i gadamy. A raczej to on opowiada o sobie. Słucham cierpliwie, bo i tak leje deszcz. Póki co nigdzie się nie wybieram. Nagle wpadają jego znajomi. Znów kolejka piwa. To już moje szóste dzisiaj! A tylko za jedno zapłaciłem. Co to za kraina? Gdzie ja się znalazłem? Gdy zaczynają zrzucać się na flaszkę czegoś mocniejszego, robię ewakuację. Lubię sobie w drodze wypić piwko czy dwa. Ale bez przesady!


Będąc w Łańcucie nie można ominąć tamtejszego zamku wraz z pięknym ogrodem. Myślałem, że jest to tak ważne miejsce, że nie wpuszczą mnie do środka z rowerem. Ku mojemu zaskoczeniu nie ma z tym problemu. Od frontu zamek piękny, ale od zaplecza... hmmm... Właśnie trwa remont. Aż do 2020 roku nie ma sensu tu przyjeżdżać. Chyba, że ktoś lubi zwiedzać plac budowy. Mimo to spaceruję alejkami, robię zdjęcia i dopiero burza, o której wspomniałem wcześniej wygania mnie z ogrodu. Do wnętrz oczywiście nie wchodzę, chociaż podobno warto.



Od dwóch dni jadę przez nieco bardziej urozmaicone krajobrazy. Jeziora Polski północnej mam za sobą. Równiny Polski środkowej też. Teraz czas na góry. Z każdym kilometrem robią się coraz wyższe. Łysica ciągle jest najwyższym punktem na mojej trasie i zostanie pobita dopiero ostatniego dnia, ale nie o wysokość chodzi, tylko o pofałdowanie terenu. Coraz częściej trafiają mi się podjazdy przekraczające 10% nachylenia i coraz częściej zachwycam się pięknymi widokami.




Na nocleg upatrzyłem sobie rzekę San. Miałem ochotę przeprawić się przez niego promem w Bachórzcu i spać gdzieś po drugiej stronie, ale prom czynny jest tylko do 20:00, a ja docieram tam pół godziny później. Jadę więc dalej wzdłuż rzeki do wsi Słonne. Znajduje się tam wąski, wiszący most, możliwy do pokonania tylko pieszo lub rowerem. Po obu stronach rzeki znajdują się pola namiotowe. Jedno jest własnością ośrodka wypoczynkowego, drugie gminy. Zatrzymuję się na gminnym. Jest tańsze, rozbicie namiotu kosztuje 6 zł. A w zasadzie to mogłoby być nawet darmowe, bo sołtys albo przyjeżdża zbierać kasę albo nie przyjeżdża. Tym razem nie przyjechał. Przed odjazdem zostawiam te kilka złotych w sklepie naprzeciwko.

Komentarze

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!