Dystans86.82 km Czas06:53 Vśrednia12.61 km/h VMAX54.60 km/h Podjazdy985 m
Temp.28.0 °C SprzętMerida TFS 900
Bałtyk-Bieszczady - Góry Świętokrzyskie
Na dzień dobry jadę do Kielc. Wcale nie chciałem tam wjeżdżać. Mój plan zakładał sprytne ominięcie miasta od północy. Ale po pierwsze dzisiejszy nocleg wyrzucił mnie za bardzo na południe, a po drugie... No właśnie. Różnych ludzi się w trasie spotyka. Pytają skąd jadę i dokąd. Rzucam wtedy nazwami miast, chociaż wcale nie zamierzam ich odwiedzać. Wczoraj jakiś gość na słowo "Kielce" zareagował: "aaa, najbrzydsze miasto w Polsce". Uśmiechnąłem się pod nosem, bo skąd miałem wiedzieć czy jest najbrzydsze? Taki tytuł zobowiązuje. Musiałem to sprawdzić. Jadę więc do Kielc. Wbijam się do centrum i co widzę? Tu park, tam zadbany staw. Źródełko z krystalicznie czystą wodą wybijające w samym środku miasta. Jest też mała rzeczka obrośnięta kawiarniami. W końcu wpadam na szeroką arterię zamienioną na deptak. To tak wygląda najbrzydsze miasto w Polsce? Nie zrobiłem w Kielcach za wielu zdjęć i nie mogę Wam tego wszystkiego pokazać, ale życzyłbym sobie, żeby inne, tak zwane ładniejsze miasta wyglądały jak Kielce. Jak mi jeszcze kiedyś ktoś powie, że Kielce to najbrzydsze miasto w Polsce, to nie tylko uśmiechnę się pod nosem, ale roześmieję mu się w twarz.



Miałem omijać większe miasta ze względu na ruch samochodowy. Przecież chciałem na tej wyprawie uniknąć huku aut. Do tej pory jakoś to się udawało. Czasem wpadałem na ruchliwą ulicę, ale nie więcej niż na kilometr czy dwa i szybko z niej uciekałem. Kielce to wyjątek. Chociaż wjazd do miasta okazuje się nawet fajny. Najpierw jadę trochę średnio obciążoną drogą, a potem szlak rowerowy wprowadza mnie do lasu i na osiedla domków jednorodzinnych, po czym wypluwa w samym centrum. Rewelacja. Z wyjazdem jest już gorzej. Pozwalam aplikacji nawigacyjnej (Mapy.cz) wyznaczyć trasę. Jest dedykowana dla rowerzystów i ma wyszukiwać trasy MTB, więc liczę, że sobie poradzi. A tymczasem jadę główną drogą, potem główniejszą, potem prawie autostradą, potem wpadam w górski skrót (nareszcie!) i... znów główna droga. Nie, nie, nie. Sam bym lepiej sobie poradził. Aplikacja do kosza.

Na wjeździe do Kielc spotykam ciekawe ruiny. O ich istnieniu nie miałem wcześniej pojęcia. To pałac Tarłów. Krąży legenda, że Jan Tarło, wojewoda lubelski wybudował ten pałac tylko dlatego, że będąc z wizytą w pałacu biskupim w Kielcach, zaprosił biskupa z rewizytą do siebie. Tamten odmówił, stwierdzając, że siedziba Tarła jest zbyt skromna. Obrażony Tarło wezwał tego samego architekta, co budował pałac biskupi i w pobliskich Piekoszycach wzniósł własny pałac, wierną kopię biskupiego. Oba pałace stoją do dziś. Ten w Kielcach jest pięknie odrestaurowany, ten w Piekoszycach niestety nie.



Kolejny cel wycieczki to Góry Świętokrzyskie i ich najwyższy szczyt, Łysica. Co prawda Łysica oficjalnie jest niedostępna dla rowerzystów, ale co mi tam. Nigdy tu nie byłem, nawet pieszo. Teraz będę rowerem. Górki nie są tu zbyt wysokie. Łysica ledwo przekracza 600 m.n.p.m. Problemem są za to kamienie. Im wyżej, tym jest ich więcej, a sam szczyt Łysicy to kamienne gołoborze. Tu nie da się jechać. Tu trzeba taszczyć rower metr po metrze pokonując coraz większe głazy. Trudności dokłada park narodowy (no jakżeby inaczej!) kładąc w poprzek drogi grube konary drzew i tworząc przeszkody po bokach, żeby przypadkiem nikomu nie przyszło na myśl pójść łatwiejszą drogą. Co to ma być? Ścieżka zdrowia? Pomstując na park i na siebie, że zabrałem za dużo rzeczy i mam za ciężki rower, zdobywam w końcu szczyt.






Każdy górołaz Wam powie, że w góry idzie się w mocnych, górskich butach, najlepiej za kostkę. Planując trasę wiedziałem, że będą odcinki górskie i nawet chciałem porządne buty zabrać. Były już nawet spakowane w sakwie, ale zajmowały za dużo miejsca i w rezultacie pojechałem bez nich. Idę w góry w sandałkach SPD. To krótki odcinek. Dam radę. Ja wiem, że dam radę, ale czy sandały dadzą? Niestety. Gołoborza Łysicy okazują się dla nich zabójcze. W pewnej chwili ześlizguję się z jednej ze skał i wyrywam wszystkie cztery paski. Zapasowych butów nie mam, na boso przecież nie pójdę. Muszę sobie jakoś poradzić. W ruch idzie nóż i opaski zaciskowe, niezbędnik każdego rowerowego podróżnika. Takie opaski już wiele razy ratowały mnie z opresji. Wiązałem nimi bagażniki, rozerwane opony i masę innych rzeczy. Tym razem służą do naprawy sandała. Niezły ze mnie szewc, prawda?




Dalsza droga przez Góry Świętokrzyskie jest już znacznie łatwiejsza. Nie ma już kamieni i nawet da się całkiem wygodnie jechać rowerem. Zjeżdżam z Łysicy. W planach miałem jeszcze podjazd na Łysą Górę, ale czas zaczyna mnie gonić. Jak mam zrobić całą trasę w 12 dni, to już nie mogę pozwolić sobie na kolejne podejście po kamieniach. Rezygnuję z Łysej Góry i jadę dalej trzymając się podnóża Gór Świętokrzyskich.




Ciągnę po górkach i niewielkich wioskach. W jednej z nich dopada mnie burza. Widziałem ją już wcześniej, ale starałem się dojechać jak najdalej zanim mnie dogoni. Liczyłem na to, że może wytrzyma do wieczora, gdy będę miał już rozstawiony namiot. Dopada mnie jednak wcześniej. Chowam się w pierwszym lepszym miejscu, pod zadaszeniem remizy strażackiej. Leje, grzmi, a potoki wody płyną ulicą. Czekam aż to przejdzie, ale nie przechodzi. Robi się ciemno, a woda nadal leje się z nieba nieprzerwanym strumieniem. Dalsze czekanie nie ma sensu. Muszę spędzić tu noc. Rozstawiam sobie namiot i idę spać.

Komentarze

Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!