Wpisy archiwalne w kategorii
z sakwami
Dystans całkowity: | 13114.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 886:12 |
Średnia prędkość: | 14.80 km/h |
Maksymalna prędkość: | 70.64 km/h |
Suma podjazdów: | 74939 m |
Liczba aktywności: | 190 |
Średnio na aktywność: | 69.03 km i 4h 39m |
Więcej statystyk |
Dystans74.57 km Czas04:39 Vśrednia16.04 km/h VMAX56.44 km/h
SprzętMerida TFS 900
Nowy Wiśnicz
Z samego rana wjeżdżamy do Wiśnicza. Nawet trochę za wcześnie, bo zamek jeszcze jest zamknięty i musimy czekać. W parku jemy śniadanie, potem zwiedzanie zamku i dworku Koryznówka. Gdy ruszamy dalej, znów mamy południe. Aż trudno uwierzyć, że spędziliśmy w Wiśniczu tyle godzin! Później jedziemy asfaltami na wschód, do wioski Dębno, gdzie zwiedzamy średniowieczny kościół i zamek. Do wnętrz zamku już nie udaje się nam wejść. Czynny jest tylko do 16:00, ale ostatnie wejście jest możliwe godzinę przed zamknięciem. Nie mieliśmy szans. Od tego miejsca zmieniamy kierunek jazdy i jedziemy na północ zupełnie zjeżdżając z gór.
Wczorajszy wieczorny deszcz nic nie zmienił. Upał jest dalej taki, jak był, W jakimś sklepie słuchamy opowieści o zalanych piwnicach i zerwanych dachach. To było aż tak? Nie wyglądało na taką nawałnicę. Przez cały dzień nie widzimy żadnych skutków burzy. Aż do wieczora. Nasza trasa prowadzi szutrówką przez las. Krótki odcinek, ledwie 2 km, ale okazuje się całkowicie nieprzejezdny. Las leży. Drzewa powyrywane z korzeniami i połamane. Ledwo się nam przez to udaje przedrzeć.
Zamek w Nowym Wiśniczu.
Zamek w Nowym Wiśniczu.
Dziedziniec zamku w Nowym Wiśniczu.
Wnętrza zamku w Nowym Wiśniczu.
Dworek "Koryznówka" w Nowym Wiśniczu. Często przebywał tu Jan Matejko, więc dziś stał się małym muzeum poświęconym artyście.
Wnętrze dworku "Koryznówka". Całe wyposażenie jest oryginalne i pamięta czasy Jana Metejki.
Zamek w Dębnie.
Skutki wczorajszej nawałnicy.
To niby miała być droga, ale zniknęła pod leżącymi drzewami.
Wczorajszy wieczorny deszcz nic nie zmienił. Upał jest dalej taki, jak był, W jakimś sklepie słuchamy opowieści o zalanych piwnicach i zerwanych dachach. To było aż tak? Nie wyglądało na taką nawałnicę. Przez cały dzień nie widzimy żadnych skutków burzy. Aż do wieczora. Nasza trasa prowadzi szutrówką przez las. Krótki odcinek, ledwie 2 km, ale okazuje się całkowicie nieprzejezdny. Las leży. Drzewa powyrywane z korzeniami i połamane. Ledwo się nam przez to udaje przedrzeć.
Zamek w Nowym Wiśniczu.
Zamek w Nowym Wiśniczu.
Dziedziniec zamku w Nowym Wiśniczu.
Wnętrza zamku w Nowym Wiśniczu.
Dworek "Koryznówka" w Nowym Wiśniczu. Często przebywał tu Jan Matejko, więc dziś stał się małym muzeum poświęconym artyście.
Wnętrze dworku "Koryznówka". Całe wyposażenie jest oryginalne i pamięta czasy Jana Metejki.
Zamek w Dębnie.
Skutki wczorajszej nawałnicy.
To niby miała być droga, ale zniknęła pod leżącymi drzewami.
Dystans45.28 km Czas03:24 Vśrednia13.32 km/h VMAX54.66 km/h
SprzętMerida TFS 900
Dobczyce
Od początku podróży dzień w dzień mamy ponad 30°C. Oczywiście w cieniu, ale podczas jazdy tego cienia nie ma za wiele. Słońce spala mnie na wiór, a mi w ogóle nie chce się jechać. Co innego posiedzieć pod sklepem przy jakimś radlerku. O, to inna bajka. Albo w grubych murach jakiegoś zamku. Od razu przyjemniej. Opóźniam podróż jak tylko mogę. Coraz więcej czasu poświęcamy na postoje, coraz mniej na jazdę. Wczoraj i dziś to już całkiem patologia, nawet 50 km nie zrobiliśmy. Dziś głównym (a w zasadzie jedynym) celem były Dobczyce. Miasto niezbyt ciekawe, na wzgórzu średniej urody zamek, kilka zabytkowych chałup zwanych skansenem i kawałek muru. To wszystko, całe Dobczyce. Niewiele do oglądania, niewiele do zwiedzania, a spędziliśmy w Dobczycach ponad 4 godziny. No w ogóle nie chce się jechać.
Zamek w Dobczycach. Oczywiście odbudowany, bo z oryginalnego niewiele zostało.
Kilka chałup pod zamkiem, które udają skansen. Nawet ciekawsze to od samego zamku.
Kawałek murów obronnych dawnych Dobczyc. Też zbudowane na nowo. Otaczają... nic. Po dawnych Dobczycach pozostał tylko zarośnięty plac i dwa stare domy. Dzisiejsze Dobczyce przeniosły się na dół, do stóp góry, na której kiedyś się wznosiły.
Pod koniec dnia zaczęła gonić nas wielka, ciemna chmura. To jeszcze nie front, nie zmiana pogody, ale potężna burza. Chowamy się przed nią w wiosce Czyżyczka w sklepie "U Bogusi". Okazuje się, że sklep na tyłach ma nawet bar. Wprowadzamy rowery do środka i rozsiadamy się przy piwie. Początkowo bar jest prawie pusty, ale z czasem schodzą się miejscowi. Jeden przynosi nawet akordeon. Robimy wielkie oczy, a tu okazuje się, że pani Bogusia ma dziś urodziny, a oni zamierzają je uczcić. Czekają tylko aż zamknie sklep. Jak miło :) Moglibyśmy nawet zostać, ale trzeba znaleźć coś do spania. Przez myśl przeszło nam nawet żeby noc spędzić tutaj, ale nie wiadomo jak długo przeciągnie się impreza i jak bardzo się rozwinie.
Potężna ulewa i burza przechodzi nad wioską Czyżyczka.
Szykuje się impreza z okazji urodzin pani Bogusi.
Zamek w Dobczycach. Oczywiście odbudowany, bo z oryginalnego niewiele zostało.
Kilka chałup pod zamkiem, które udają skansen. Nawet ciekawsze to od samego zamku.
Kawałek murów obronnych dawnych Dobczyc. Też zbudowane na nowo. Otaczają... nic. Po dawnych Dobczycach pozostał tylko zarośnięty plac i dwa stare domy. Dzisiejsze Dobczyce przeniosły się na dół, do stóp góry, na której kiedyś się wznosiły.
Pod koniec dnia zaczęła gonić nas wielka, ciemna chmura. To jeszcze nie front, nie zmiana pogody, ale potężna burza. Chowamy się przed nią w wiosce Czyżyczka w sklepie "U Bogusi". Okazuje się, że sklep na tyłach ma nawet bar. Wprowadzamy rowery do środka i rozsiadamy się przy piwie. Początkowo bar jest prawie pusty, ale z czasem schodzą się miejscowi. Jeden przynosi nawet akordeon. Robimy wielkie oczy, a tu okazuje się, że pani Bogusia ma dziś urodziny, a oni zamierzają je uczcić. Czekają tylko aż zamknie sklep. Jak miło :) Moglibyśmy nawet zostać, ale trzeba znaleźć coś do spania. Przez myśl przeszło nam nawet żeby noc spędzić tutaj, ale nie wiadomo jak długo przeciągnie się impreza i jak bardzo się rozwinie.
Potężna ulewa i burza przechodzi nad wioską Czyżyczka.
Szykuje się impreza z okazji urodzin pani Bogusi.
Dystans48.60 km Czas04:16 Vśrednia11.39 km/h VMAX59.61 km/h
SprzętMerida TFS 900
Lanckorona
Dzień zaczynamy od odwiedzin w sanktuarium pasyjno-maryjnym w Kalwarii Zebrzydowskiej, by później jakimiś dróżkami maryjnymi pojechać do Lanckorony. Lanckoronę trochę inaczej sobie wyobrażałem. Drewniane domki fajne, ale miasteczko jako całość jakoś tak niezagospodarowane. Szczególnie rynek, który powinien być wizytówką Lanckorony, a jest tylko pustym placem z kilkoma krzaczkami. To taka wielka przeszkadzajka, po której nikt nie chodzi (bo nieładnie deptać trawniki), nie ma gdzie usiąść, nie ma cienia i nie ma gdzie odpocząć. Jedyne co można, to obejść to dookoła.
Sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Wnętrze kościoła w p.w. Matki Bożej Anielskiej w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Lanckorona. Widok ponad dachami domów na jakieś góry. Podobno widać stąd nawet Tatry, ale chyba nie dzisiaj. Ten masyw na horyzoncie to mogą być Gorce, tak przynajmniej mi się wydaje. Poza nimi niczego nie widać.
Drewniane domy po wschodniej stronie rynku w Lanckoronie.
Charakterystyczne zadaszenia domów. Dają wspaniały cień, którego brakuje na patelni samego rynku.
Aniołków w Lanckoronie jest mnóstwo. W grudniu jest nawet organizowany festiwal aniołów, ale obecne są przez cały rok.
Zamek na szycie góry Lanckorońskiej. Widać tylko resztki dwóch baszt i kawałek muru. Nie zachowało się wiele.
Ten zamek jeszcze nie doczekał się odbudowy. Są to autentyczne ruiny nieco tylko odsłonięte z roślinności.
Wieś Mogilany
Widok na... no i znowu nie wiem na co. To prawdopodobnie też Gorce. To widok z przysiółka Woźniczówka, obok Świątnik Górnych.
Sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Wnętrze kościoła w p.w. Matki Bożej Anielskiej w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Lanckorona. Widok ponad dachami domów na jakieś góry. Podobno widać stąd nawet Tatry, ale chyba nie dzisiaj. Ten masyw na horyzoncie to mogą być Gorce, tak przynajmniej mi się wydaje. Poza nimi niczego nie widać.
Drewniane domy po wschodniej stronie rynku w Lanckoronie.
Charakterystyczne zadaszenia domów. Dają wspaniały cień, którego brakuje na patelni samego rynku.
Aniołków w Lanckoronie jest mnóstwo. W grudniu jest nawet organizowany festiwal aniołów, ale obecne są przez cały rok.
Zamek na szycie góry Lanckorońskiej. Widać tylko resztki dwóch baszt i kawałek muru. Nie zachowało się wiele.
Ten zamek jeszcze nie doczekał się odbudowy. Są to autentyczne ruiny nieco tylko odsłonięte z roślinności.
Wieś Mogilany
Widok na... no i znowu nie wiem na co. To prawdopodobnie też Gorce. To widok z przysiółka Woźniczówka, obok Świątnik Górnych.
Dystans78.30 km Czas05:33 Vśrednia14.11 km/h VMAX59.70 km/h
SprzętMerida TFS 900
Zamek Tenczyn i Wiślana Trasa Rowerowa
Na początek dnia trzy inne dolinki podkrakowskie. Najpierw w górę, doliną Szklarki, potem przeskok do doliny Racławki i kolejny przeskok do doliny Eliaszówki. Z tego wszystkiego najfajniejsze były właśnie te przeskoki. Dolinki asfaltowe. Są w okolicy ciekawsze, ale pojechaliśmy akurat tymi. I tak było malowniczo. Po minięciu dolinek ruszyliśmy na południe, do zamku Tenczyn, a potem jeszcze dalej na południe, nad Wisłę, by wieczorem dotrzeć do Kalwarii Zebrzydowskiej. Tam znaleźliśmy nocleg w hostelu.
Między doliną Szklarki i Racławki
Kościół w Paczółkowicach z ok. 1520 roku.
Zamek Tenczyn w Rudnie obok Tenczynka. Ledwo już wystaje ponad drzewa. To zdjęcie zrobione jest z daleka, z zupełnie innej góry, więc jeszcze jakoś się prezentuje, ale z najładniejszego punku widokowego, jaki kiedyś znajdował się pod zamkiem dziś go praktycznie nie widać. Wszystko przesłaniają drzewa.
Zamek Tenczyn. On też został odbudowany. Doszło sporo nowych ścian i pojawiły się betonowe posadzki. Powoli przestaje być ruiną i przeistacza się w... Rabsztyn? Oby nie...
Okazała wieża bramna zamku Tenczyn. Ona akurat ocalała, nie trzeba było jej odbudowywać, ale za to w środku pojawiły się schody i można wejść na samą górę. Zmienia się ten zamek, zmienia. Ciekawe co jeszcze się zmieni, gdy kiedyś znów tu trafię?
Zjechaliśmy nad Wisłę i jedziemy wzdłuż niej na wschód. Prowadzi tędy słynna Wiślana Trasa Rowerowa. Przeważnie jest to asfalt na koronie wałów przeciwpowodziowych. Wygląda trochę jak niemiecki szlak Odra-Nysa.
Wiślana Trasa Rowerowa ma docelowo biec wzdłuż całej Wisły. I to po jej obu stronach. Marzenie... Dziś ukończony jest odcinek południowy (którym właśnie jedziemy) i północny. Reszta może kiedyś będzie.
Między doliną Szklarki i Racławki
Kościół w Paczółkowicach z ok. 1520 roku.
Zamek Tenczyn w Rudnie obok Tenczynka. Ledwo już wystaje ponad drzewa. To zdjęcie zrobione jest z daleka, z zupełnie innej góry, więc jeszcze jakoś się prezentuje, ale z najładniejszego punku widokowego, jaki kiedyś znajdował się pod zamkiem dziś go praktycznie nie widać. Wszystko przesłaniają drzewa.
Zamek Tenczyn. On też został odbudowany. Doszło sporo nowych ścian i pojawiły się betonowe posadzki. Powoli przestaje być ruiną i przeistacza się w... Rabsztyn? Oby nie...
Okazała wieża bramna zamku Tenczyn. Ona akurat ocalała, nie trzeba było jej odbudowywać, ale za to w środku pojawiły się schody i można wejść na samą górę. Zmienia się ten zamek, zmienia. Ciekawe co jeszcze się zmieni, gdy kiedyś znów tu trafię?
Zjechaliśmy nad Wisłę i jedziemy wzdłuż niej na wschód. Prowadzi tędy słynna Wiślana Trasa Rowerowa. Przeważnie jest to asfalt na koronie wałów przeciwpowodziowych. Wygląda trochę jak niemiecki szlak Odra-Nysa.
Wiślana Trasa Rowerowa ma docelowo biec wzdłuż całej Wisły. I to po jej obu stronach. Marzenie... Dziś ukończony jest odcinek południowy (którym właśnie jedziemy) i północny. Reszta może kiedyś będzie.
Dystans68.65 km Czas05:02 Vśrednia13.64 km/h VMAX52.24 km/h
SprzętMerida TFS 900
Dolina Prądnika
Trzeci dzień na Jurze. Dziś w zasadzie kończymy przejazd po jurajskich zamkach. Odwiedzamy jeszcze Rabsztyn i Pieskową Skałę, a potem, po minięciu Doliny Prądnika i Ojcowa uciekamy na zachód. W zasadzie to mieliśmy już gdzieś tam spać, ale nie trafiliśmy na dogodne miejsce. Wjechaliśmy więc w Dolinę Będkowską i w półmroku kończącego się dnia przejechaliśmy ją całą. Nocleg znaleźliśmy dopiero obok stawów rybnych nad rzeczką Rudawką.
Rabsztyn, kolejny zamek na trasie. Ten też się bardzo zmienił od mojej ostatniej wizyty. Pamiętam go jako cztery ściany z dziurami po oknach. W zasadzie to, co jest po prawej stronie zdjęcia, to dawny Rabsztyn. To, co po lewej, zostało zbudowane na nowo.
Zamek Rabsztyn. Szkło, beton i stal. Czy to jeszcze średniowieczne ruiny, czy już współczesna budowla?
Zamek Rabsztyn. Lody jak dawniej, ale zamek jak dzisiaj. Muszę zweryfikować swoją opinię na temat odbudowy Bobolic i Mirowa. Odbudowa to nie jest najgorsze, co może spotkać średniowieczne ruiny. Można zrobić z nich taką szkaradę jak z Rabsztyna. Ani to odbudowane, ani zachowane. Z zewnątrz to jeszcze wygląda ładnie (na zachętę), ale w środku mamy współczesną aranżację kawiarni z tarasem widokowym i muzeum. Szklane barierki, wszędzie pełno stali i betonu. Ja wiem, że z Rabsztyna tak naprawdę niewiele zostało i nie było czego pokazywać, ale przebudowanie go na coś takiego, to wyraz pogardy dla dawnych ruin.
A tu dla kontrastu zdjęcie przedstawiające jak wyglądają prawdziwe ruiny. Ale takie prawdziwie prawdziwe, których za rok czy dwa już może w ogóle nie być. To gdzieś na początku Doliny Prądnika.
I dalej przez Dolinę Prądnika, czyli natłok wapiennych skał i domy wciśnięte między skały a wstęgę asfaltu. Gdzieś tam mała rzeczka też się obok nas wije. Ruch spory, ale jedzie się fajnie.
Na trasie oczywiście nie mogło zabraknąć zamku Pieskowa Skała. Jest właśnie w remoncie. Na pierwszym dziedzińcu wykopali jakąś ogromną dziurę, ale oficjalnie mówią, że zmieniają nawierzchnię. Huk maszyn budowlanych niesie się po całym zamku.
Skała Rękawica. Legenda głosi, że to ręka samego Boga, który w ten sposób zasłonił wejście do jaskini Ciemnej ratując chroniących się tam ludzi przed Tatarami. Podeszliśmy tu pieszo, specjalnie dla tego widoku. Jaskinia była już zamknięta.
A na koniec dnia wpadła nam jeszcze Dolina Będkowska. Trochę przez przypadek, bo spać nie było gdzie. Pomyślałem o Brandysówce, ale tam były takie tłumy, że nam się odechciało.
Rabsztyn, kolejny zamek na trasie. Ten też się bardzo zmienił od mojej ostatniej wizyty. Pamiętam go jako cztery ściany z dziurami po oknach. W zasadzie to, co jest po prawej stronie zdjęcia, to dawny Rabsztyn. To, co po lewej, zostało zbudowane na nowo.
Zamek Rabsztyn. Szkło, beton i stal. Czy to jeszcze średniowieczne ruiny, czy już współczesna budowla?
Zamek Rabsztyn. Lody jak dawniej, ale zamek jak dzisiaj. Muszę zweryfikować swoją opinię na temat odbudowy Bobolic i Mirowa. Odbudowa to nie jest najgorsze, co może spotkać średniowieczne ruiny. Można zrobić z nich taką szkaradę jak z Rabsztyna. Ani to odbudowane, ani zachowane. Z zewnątrz to jeszcze wygląda ładnie (na zachętę), ale w środku mamy współczesną aranżację kawiarni z tarasem widokowym i muzeum. Szklane barierki, wszędzie pełno stali i betonu. Ja wiem, że z Rabsztyna tak naprawdę niewiele zostało i nie było czego pokazywać, ale przebudowanie go na coś takiego, to wyraz pogardy dla dawnych ruin.
A tu dla kontrastu zdjęcie przedstawiające jak wyglądają prawdziwe ruiny. Ale takie prawdziwie prawdziwe, których za rok czy dwa już może w ogóle nie być. To gdzieś na początku Doliny Prądnika.
I dalej przez Dolinę Prądnika, czyli natłok wapiennych skał i domy wciśnięte między skały a wstęgę asfaltu. Gdzieś tam mała rzeczka też się obok nas wije. Ruch spory, ale jedzie się fajnie.
Na trasie oczywiście nie mogło zabraknąć zamku Pieskowa Skała. Jest właśnie w remoncie. Na pierwszym dziedzińcu wykopali jakąś ogromną dziurę, ale oficjalnie mówią, że zmieniają nawierzchnię. Huk maszyn budowlanych niesie się po całym zamku.
Skała Rękawica. Legenda głosi, że to ręka samego Boga, który w ten sposób zasłonił wejście do jaskini Ciemnej ratując chroniących się tam ludzi przed Tatarami. Podeszliśmy tu pieszo, specjalnie dla tego widoku. Jaskinia była już zamknięta.
A na koniec dnia wpadła nam jeszcze Dolina Będkowska. Trochę przez przypadek, bo spać nie było gdzie. Pomyślałem o Brandysówce, ale tam były takie tłumy, że nam się odechciało.
Dystans72.78 km Czas05:23 Vśrednia13.52 km/h VMAX53.09 km/h
SprzętMerida TFS 900
Cztery z jedenastu
Jedziemy przez Jurę w stronę Krakowa. Najbardziej oczywistym byłoby trzymać się Szlaku Orlich Gniazd, który też idzie w tę samą stronę i odwiedza po drodze aż jedenaście jurajskich zamków. Tylko jedenaście zamków, bo na Jurze jest ich znacznie więcej. Nasza trasa trochę odbiega od tego klasyka, ale zamki też odwiedzamy. I to te same, przez które przechodzi szlak. Wczoraj zwiedziliśmy jeden, dziś zwiedzamy aż cztery. Mogłoby być ich nawet więcej, bo obok niektórych przejeżdżamy bardzo blisko. Jednego nawet widzimy (Mirów), chociaż do niego nie podjeżdżamy.
Nikłe resztki zamku Ostrężnik. Według tablicy informacyjnej umieszczonej pod zamkiem istniał tylko... 5 lat. (!). A tak naprawdę to nikt nie wie kiedy powstał, kiedy został zniszczony i czy na pewno był ukończony. To jedyny zamek na Jurze, który nie został zniszczony przez Szwedów w XVII wieku. Gdy tu dotarli, już od dawna był w ruinie.
Zamek Ostrężnik wznosił się na skale podziurawionej wejściami do jaskiń. W zasadzie jest to tylko jedna jaskinia, bo wszystkie wejścia ze wszystkich stron gdzieś tam się ze sobą łączą. Na zdjęciu tzw. "płuca", czyli największe wejście do jaskini Ostrężnickiej.
Zamek Bobolice. Pięknie wygląda, bez dwóch zdań, ale ciągle targają mną rozterki czy cieszyć się z tej odbudowy? Zamiast eksploracji ruin mamy zwiedzanie z przewodnikiem. Zamiast namiotu wśród skał - hotel. Zamiast wędrówki szlakiem przez Grzędę Mirowską - bilety wstępu, przystrzyżoną trawkę i ścieżki spacerowe. No ładnie to wszystko wygląda, ale jednak trochę żal...
Wnętrza zamku Bobolice. Takie trochę muzeum, trochę odrestaurowanych komnat i taras widokowy z zamkiem Mirów w tle. Warto wejść, ale i tak z zewnątrz zamek robi większe wrażenie.
Kolejny przystanek: Pilica. Na zdjęciu rynek, ale znajdują się tu też ruiny pałacu, który stoi na fundamentach dawnego zamku. Nie zwiedzaliśmy. Szkoda
Zamek Pilcza w Smoleniu. Największe zaskoczenie dzisiejszego dnia. Ostatni raz byłem w tym zamku ponad 20 lat temu. Był wtedy kompletnie zarośniętą ruiną. Ciężko było coś dostrzec wśród drzew. Pamiętam, że dało się gdzieś po murze wspiąć pod samą wieżę, a wybitym otworem nawet wejść do środka, ale na tym eksploracja się kończyła. Dziś wszystko jest oczyszczone z drzew, część murów odbudowana, a wieża stała się punktem widokowym. A najważniejsze, że ta odbudowa nie jest nachalna. To nadal są ruiny, tylko, że oczyszczone, zabezpieczone i udostępnione do zwiedzania. Dopiero teraz widać jaki ten zamek był wielki. Bo zapamiętałem go jako kilka ścian i wieżę. I nic więcej. I że nie warto do niego wracać. Dlatego nie wracałem.
Przejazd przez góry Bydlińskie.
Wąwóz w Górach Bydlińskich. Prowadzi tędy wariant pieszy Szlaku Orlich Gniazd.
Ostatnie ruiny dzisiejszego dnia: zamek w Bydlinie. To w zasadzie była tylko strażnica, a nie normalny, duży zamek. W pewnym momencie została nawet przebudowana na kościół. Dziś mamy tylko kilka mało okazałych ścian.
Ruiny zamku Bydlin.
Dzień kończymy na wzgórzu Czubatka, na punkcie widokowym na Pustynię Błędowską. W tle widać wioskę Błędów i górujący nad nią kościół.
My śpimy na górze, ale na pustyni też ktoś biwakuje.
Nikłe resztki zamku Ostrężnik. Według tablicy informacyjnej umieszczonej pod zamkiem istniał tylko... 5 lat. (!). A tak naprawdę to nikt nie wie kiedy powstał, kiedy został zniszczony i czy na pewno był ukończony. To jedyny zamek na Jurze, który nie został zniszczony przez Szwedów w XVII wieku. Gdy tu dotarli, już od dawna był w ruinie.
Zamek Ostrężnik wznosił się na skale podziurawionej wejściami do jaskiń. W zasadzie jest to tylko jedna jaskinia, bo wszystkie wejścia ze wszystkich stron gdzieś tam się ze sobą łączą. Na zdjęciu tzw. "płuca", czyli największe wejście do jaskini Ostrężnickiej.
Zamek Bobolice. Pięknie wygląda, bez dwóch zdań, ale ciągle targają mną rozterki czy cieszyć się z tej odbudowy? Zamiast eksploracji ruin mamy zwiedzanie z przewodnikiem. Zamiast namiotu wśród skał - hotel. Zamiast wędrówki szlakiem przez Grzędę Mirowską - bilety wstępu, przystrzyżoną trawkę i ścieżki spacerowe. No ładnie to wszystko wygląda, ale jednak trochę żal...
Wnętrza zamku Bobolice. Takie trochę muzeum, trochę odrestaurowanych komnat i taras widokowy z zamkiem Mirów w tle. Warto wejść, ale i tak z zewnątrz zamek robi większe wrażenie.
Kolejny przystanek: Pilica. Na zdjęciu rynek, ale znajdują się tu też ruiny pałacu, który stoi na fundamentach dawnego zamku. Nie zwiedzaliśmy. Szkoda
Zamek Pilcza w Smoleniu. Największe zaskoczenie dzisiejszego dnia. Ostatni raz byłem w tym zamku ponad 20 lat temu. Był wtedy kompletnie zarośniętą ruiną. Ciężko było coś dostrzec wśród drzew. Pamiętam, że dało się gdzieś po murze wspiąć pod samą wieżę, a wybitym otworem nawet wejść do środka, ale na tym eksploracja się kończyła. Dziś wszystko jest oczyszczone z drzew, część murów odbudowana, a wieża stała się punktem widokowym. A najważniejsze, że ta odbudowa nie jest nachalna. To nadal są ruiny, tylko, że oczyszczone, zabezpieczone i udostępnione do zwiedzania. Dopiero teraz widać jaki ten zamek był wielki. Bo zapamiętałem go jako kilka ścian i wieżę. I nic więcej. I że nie warto do niego wracać. Dlatego nie wracałem.
Przejazd przez góry Bydlińskie.
Wąwóz w Górach Bydlińskich. Prowadzi tędy wariant pieszy Szlaku Orlich Gniazd.
Ostatnie ruiny dzisiejszego dnia: zamek w Bydlinie. To w zasadzie była tylko strażnica, a nie normalny, duży zamek. W pewnym momencie została nawet przebudowana na kościół. Dziś mamy tylko kilka mało okazałych ścian.
Ruiny zamku Bydlin.
Dzień kończymy na wzgórzu Czubatka, na punkcie widokowym na Pustynię Błędowską. W tle widać wioskę Błędów i górujący nad nią kościół.
My śpimy na górze, ale na pustyni też ktoś biwakuje.
Dystans48.46 km Czas03:24 Vśrednia14.25 km/h VMAX46.56 km/h
SprzętMerida TFS 900
Znowu na Jurze
Czas zawiesić na rower sakwy i ruszyć gdzieś przed siebie. Plan podróży mamy bardzo luźny, zresztą zmienia się po drodze, więc można powiedzieć, że jedziemy bez planu. Ot, chcemy się trochę powłóczyć po miejscach znanych, lecz dawno niewidzianych i odwiedzić kilka miejsc nowych, w których jeszcze nie byliśmy. Ile przejedziemy, tyle przejedziemy. Nie ma ciśnienia ani na kilometry, ani trasę.
Na początek Jura Krakowsko-Częstochowska. Po raz kolejny. Ileż to ja razy tu byłem? Pierwszy raz jeszcze w ubiegłym wieku, ostatni raz przed rokiem. Wracam tu chętnie i pewnie jeszcze nie jeden raz wrócę. Jura zmienia mi się z wizyty na wizytę. Remontują lub wręcz budują na nowo zamki, wykupują ziemię. Wszystko staje się prywatne i coraz mniej dostępne. Ale i tak lubię tu wracać. Siłą rzeczy wciąż porównuję to, co pamiętam z tym, co widzę. I oceniam. I tak będę też robił na tym wyjeździe.
Dzisiejsza trasa przecina Jurę w poprzek. Zaczynamy w Częstochowie i jedziemy na wschód, do Mstowa. Tam zmieniamy kierunek na południowy, odwiedzamy zamek w Olsztynie, a potem ponownie na wschód do Złotego Potoku. Po drodze zatrzymujemy się nad Wartą, która w tym rejonie wydaje się być całkiem fajną rzeką na spływ kajakowy. Wartę znam bardziej z jej dolnego odcinka i tam jest po prostu brunatnym ściekiem, ale tu wygląda bardziej zachęcająco. Olsztyn jak Olsztyn. On się akurat nie zmienia. Z ciekawostek doszła nowa kasa i nowy bilet za samo wejście na zamkową wieżę. Weszliśmy, ale nie warto. Powinno to być w cenie, a nie za dodatkową opłatą.
Rzeka Warta w Jaskrowie.
Mstów. Wapienny ostaniec nad Wartą zwany Skałą Miłości.
Ruiny zamku w Olsztynie. Widok z zamkowej wieży po wykupieniu dodatkowego biletu.
Olsztyn. Droga przed zamkiem.
Pałac Raczyńskich w Złotym Potoku
Na początek Jura Krakowsko-Częstochowska. Po raz kolejny. Ileż to ja razy tu byłem? Pierwszy raz jeszcze w ubiegłym wieku, ostatni raz przed rokiem. Wracam tu chętnie i pewnie jeszcze nie jeden raz wrócę. Jura zmienia mi się z wizyty na wizytę. Remontują lub wręcz budują na nowo zamki, wykupują ziemię. Wszystko staje się prywatne i coraz mniej dostępne. Ale i tak lubię tu wracać. Siłą rzeczy wciąż porównuję to, co pamiętam z tym, co widzę. I oceniam. I tak będę też robił na tym wyjeździe.
Dzisiejsza trasa przecina Jurę w poprzek. Zaczynamy w Częstochowie i jedziemy na wschód, do Mstowa. Tam zmieniamy kierunek na południowy, odwiedzamy zamek w Olsztynie, a potem ponownie na wschód do Złotego Potoku. Po drodze zatrzymujemy się nad Wartą, która w tym rejonie wydaje się być całkiem fajną rzeką na spływ kajakowy. Wartę znam bardziej z jej dolnego odcinka i tam jest po prostu brunatnym ściekiem, ale tu wygląda bardziej zachęcająco. Olsztyn jak Olsztyn. On się akurat nie zmienia. Z ciekawostek doszła nowa kasa i nowy bilet za samo wejście na zamkową wieżę. Weszliśmy, ale nie warto. Powinno to być w cenie, a nie za dodatkową opłatą.
Rzeka Warta w Jaskrowie.
Mstów. Wapienny ostaniec nad Wartą zwany Skałą Miłości.
Ruiny zamku w Olsztynie. Widok z zamkowej wieży po wykupieniu dodatkowego biletu.
Olsztyn. Droga przed zamkiem.
Pałac Raczyńskich w Złotym Potoku
Dystans57.69 km Czas04:30 Vśrednia12.82 km/h VMAX34.21 km/h Podjazdy334 m
Temp.6.0 °C SprzętMerida TFS 900
Dystans65.90 km Czas04:31 Vśrednia14.59 km/h VMAX31.00 km/h Podjazdy147 m
Temp.5.0 °C SprzętMerida TFS 900
Dystans71.31 km Czas04:34 Vśrednia15.62 km/h VMAX36.59 km/h Podjazdy250 m
Temp.6.0 °C SprzętMerida TFS 900