Dystans111.77 km Czas07:36 Vśrednia14.71 km/h VMAX49.43 km/h
Temp.30.0 °C SprzętStevens Gavere
Zielona Góra → Kęszyca Leśna (1/2)
Zielona Góra - miasto wina i Bachusików. Tu zaczynamy naszą dwudniową przejażdżkę.
To też jeszcze Zielona Góra i Dolina Gęśnika. Okazuje się, że Zielona Góra jest bardzo zielona.
Bunkry nad Odrą w okolicy Czrwieńska.
Przeprawa promowa przez Odrę.
Niedźwiedź - wioska drewnianych rzeźb (przeważnie niedźwiedzi).
Jezioro Niesłysz w Przełazach.
Nocleg nad jeziorem Kęszyckim.
Zielona Góra - miasto wina i Bachusików. Tu zaczynamy naszą dwudniową przejażdżkę.
To też jeszcze Zielona Góra i Dolina Gęśnika. Okazuje się, że Zielona Góra jest bardzo zielona.
Bunkry nad Odrą w okolicy Czrwieńska.
Przeprawa promowa przez Odrę.
Niedźwiedź - wioska drewnianych rzeźb (przeważnie niedźwiedzi).
Jezioro Niesłysz w Przełazach.
Nocleg nad jeziorem Kęszyckim.
Dystans72.32 km Czas04:04 Vśrednia17.78 km/h VMAX41.12 km/h
Temp.21.0 °C SprzętStevens Gavere
Wirów
Droga z Klucza do Radziszewka, czyli obrzeża Puszczy Bukowej.
Zawsze się zastanawiam kto jest odpowiedzialny za wytyczanie szlaków rowerowych? Tą drogą prowadzi szlak "Zielona Odra". Naprawdę nie dało się inaczej? Ja wiem, że tu jest piach, ale turyści odwiedzający Szczecin nie wiedzą. On jest zawsze. Czy to lato czy zima, czy jest sucho, czy pada, on po prostu jest. Ale ktoś (i nie wiem kto) uznał, że to dobra droga na rower. Szczecin nie jest tu jakimś wyjątkiem, bo takie kwiatki spotyka się w całej Polsce. Na przykład na Ponidziu trafiłem na szlak rowerowy, który był strumieniem. Ot tak po prostu: piaszczyste dno i warstwa płynącej wody. Wjechanie w coś takiego, to jak wjechanie na ruchome piaski. Od razu jesteśmy po osie w bagnie. A to tylko szlak rowerowy.
Bardzo fajna droga ze Starych Brynek do Wełtynia. I niespodzianka: tędy żaden szlak rowerowy nie prowadzi.
Jezioro Łąkowe w pobliżu Wełtynia.
Droga przez las do Wirowa.
I powrot do domu przez Gryfino i Niemcy.
Droga z Klucza do Radziszewka, czyli obrzeża Puszczy Bukowej.
Zawsze się zastanawiam kto jest odpowiedzialny za wytyczanie szlaków rowerowych? Tą drogą prowadzi szlak "Zielona Odra". Naprawdę nie dało się inaczej? Ja wiem, że tu jest piach, ale turyści odwiedzający Szczecin nie wiedzą. On jest zawsze. Czy to lato czy zima, czy jest sucho, czy pada, on po prostu jest. Ale ktoś (i nie wiem kto) uznał, że to dobra droga na rower. Szczecin nie jest tu jakimś wyjątkiem, bo takie kwiatki spotyka się w całej Polsce. Na przykład na Ponidziu trafiłem na szlak rowerowy, który był strumieniem. Ot tak po prostu: piaszczyste dno i warstwa płynącej wody. Wjechanie w coś takiego, to jak wjechanie na ruchome piaski. Od razu jesteśmy po osie w bagnie. A to tylko szlak rowerowy.
Bardzo fajna droga ze Starych Brynek do Wełtynia. I niespodzianka: tędy żaden szlak rowerowy nie prowadzi.
Jezioro Łąkowe w pobliżu Wełtynia.
Droga przez las do Wirowa.
I powrot do domu przez Gryfino i Niemcy.
Dystans258.48 km Czas12:22 Vśrednia20.90 km/h VMAX52.59 km/h
Temp.20.0 °C SprzętStevens Gavere
Templin
Piękne, niemieckie asfalciki. Nawet łaty robią tak gładkie, jakby były tam od nowości. Czemu u nas tak nie potrafią? Ten fragment drogi ze zdjęcia znajduje się za Strasburgiem.
Droga rowerowa do Woldegk.
Kryty most na wjeździe do Templin.
Centrum Templin.
Bardzo fajna droga, która prowadzi do Friedrichswalde.
Ostanie promienie słońca na drodze do Pinnow. Powrót do domu już po ciemku.
Piękne, niemieckie asfalciki. Nawet łaty robią tak gładkie, jakby były tam od nowości. Czemu u nas tak nie potrafią? Ten fragment drogi ze zdjęcia znajduje się za Strasburgiem.
Droga rowerowa do Woldegk.
Kryty most na wjeździe do Templin.
Centrum Templin.
Bardzo fajna droga, która prowadzi do Friedrichswalde.
Ostanie promienie słońca na drodze do Pinnow. Powrót do domu już po ciemku.
Dystans76.59 km Czas04:08 Vśrednia18.53 km/h VMAX43.54 km/h
SprzętStevens Gavere
Dystans88.90 km Czas04:26 Vśrednia20.05 km/h
SprzętStevens Gavere
Dystans55.10 km Czas02:30 Vśrednia22.04 km/h
SprzętStevens Gavere
Dystans111.41 km Czas06:04 Vśrednia18.36 km/h VMAX37.60 km/h
SprzętStevens Gavere
Goleniów - Golczewo - Goleniów
Brama Wolińska w Goleniowie z XV wieku. Goleniów miał kiedyś cztery bramy miejskie, ocalała tylko ta jedna.
Jezioro Czarnogłowy. Zalane wyrobisko dawnej kopalni kamienia wapiennego. Dziś to przede wszystkim malownicza plaża i jezioro.
Renesansowy pałac w Buku zbudowany w latach 1592-1611. Jest ładnie odrestaurowany. Należy do Książnicy Pomorskiej.
Ruiny wiatraka holenderskiego z 1865 roku we wsi Kłęby.
Wieża Zamkowa w Golczewie. Pozostałość po dawnym zamku biskupów kamieńskich.
Ślad dawnych linii kolejowych. Przez Golczewo przechodziły dwie linie: normalnotorowa i wąskotorowa. Dziś nie ma żadnej.
Przez cały dzień krążyły wokół nas jakieś chmury deszczowe, ale poważnej zlewy udało się nam uniknąć.
Brama Wolińska w Goleniowie z XV wieku. Goleniów miał kiedyś cztery bramy miejskie, ocalała tylko ta jedna.
Jezioro Czarnogłowy. Zalane wyrobisko dawnej kopalni kamienia wapiennego. Dziś to przede wszystkim malownicza plaża i jezioro.
Renesansowy pałac w Buku zbudowany w latach 1592-1611. Jest ładnie odrestaurowany. Należy do Książnicy Pomorskiej.
Ruiny wiatraka holenderskiego z 1865 roku we wsi Kłęby.
Wieża Zamkowa w Golczewie. Pozostałość po dawnym zamku biskupów kamieńskich.
Ślad dawnych linii kolejowych. Przez Golczewo przechodziły dwie linie: normalnotorowa i wąskotorowa. Dziś nie ma żadnej.
Przez cały dzień krążyły wokół nas jakieś chmury deszczowe, ale poważnej zlewy udało się nam uniknąć.
Dystans19.30 km Czas01:45 Vśrednia11.03 km/h VMAX60.29 km/h Podjazdy236 m
Temp.20.0 °C SprzętMerida TFS 900
Nowy Wiśnicz - Bochnia (dzień 11)
Krótki, ostatni dzień zaczynam od pojeżdżenia sobie po Wiśniczu. Podjeżdżam pod zamek, bo rano ładnie prezentuje się w słońcu, ale już go nie zwiedzam. Byłem tu całkiem niedawno.
A kawałek dalej już Bochnia, ostatni punkt na trasie. Tak prezentuje się rynek.
A tak zabytkowa kopalnia soli.
Jest jeszcze bardzo ładny dworzec, skąd zabiera mnie pociąg powrotny. I to by było na tyle :)
Krótki, ostatni dzień zaczynam od pojeżdżenia sobie po Wiśniczu. Podjeżdżam pod zamek, bo rano ładnie prezentuje się w słońcu, ale już go nie zwiedzam. Byłem tu całkiem niedawno.
A kawałek dalej już Bochnia, ostatni punkt na trasie. Tak prezentuje się rynek.
A tak zabytkowa kopalnia soli.
Jest jeszcze bardzo ładny dworzec, skąd zabiera mnie pociąg powrotny. I to by było na tyle :)
Dystans87.10 km Czas06:26 Vśrednia13.54 km/h VMAX59.90 km/h Podjazdy731 m
Temp.20.0 °C SprzętMerida TFS 900
Przehyba - Nowy Wiśnicz (dzień 10)
Dzień zaczynam od szybkiej ewakuacji z gór. Nawet nie wiedziałem, że po tej stronie na Przehybę prowadzi tak dobra, asfaltowa droga. Nastawiałem się na powolne telepanie się po kamieniach, a tu myk i góry zostają za mną.
Zjeżdżam do Starego Sącza. Trochę zwiedzam, chociaż już tu kiedyś byłem. Dawno to było i nie za bardzo pamiętam. Ten rynek zawsze taki był? To znaczy wredne kamyczki, jakimi jest wybrukowany były chyba zawsze. Po tym rynku nikt nie chce chodzić i nikt nie chce go nawet rowerem na skróty przejechać. Wszyscy kotłują się na jego obrzeżach. Wszędzie pełno aut przeciskających się między ludźmi. Dookoła rynku jeżdżą, parkują, chodzą, handlują... A na rynku pustka. To chyba najgorzej rozwiązany rynek, jaki kiedykolwiek widziałem.
A potem jeszcze trochę po Nowym Sączu sobie pojeździłem. Całkiem przyjemne miasto, chociaż jak dla mnie już za duże i za tłumne. Kilka fajnych uliczek mimo to znalazłem.
Punkt kulminacyjny dzisiejszego dnia: Most Stacha. To podobno największy na świecie kamienny most zbudowany przez jedną osobę. A historia jego powstania wiąże się z budową zapory w Rożnowie. Z powodu zalania drogi dojazdowej, gospodarz Jan Stach utracił możliwość dojazdu do swojego gospodarstwa. Teoretycznie mógł korzystać z drogi sąsiada, ale ten mu na to nie pozwolił. Jan Stach zakasał więc rękawy i zbudował własną drogę i własny, ogromny most.
Próbuję go zobaczyć. Nie jest to łatwe. Najpierw mijam tabliczki z zakazem wstępu, potem, gdy próbuję zejść na dno wąwozu, na przeszkodzie stają mi zasieki z gałęzi. Widać, że zostały tu ułożone celowo. Na koniec spotykam jakąś kobietę. Wyskakuje do mnie z pretensjami, że to teren prywatny, że nie wolno i takie tam. Co za wredni ludzie tu mieszkają. Pokolenia się zmieniają, a ich mentalność nie. Przez wrednego sąsiada Stach musiał most budować, a teraz ta sama wredota nie pozwala innym go nawet obejrzeć.
Do końca dnia jadę na północ zaglądając jeszcze w kilka ciekawych miejsc. Na zdjęciu kościół w Lipnicy Murowanej, perełka z XV wieku.
A nocleg znajduję w Wiśniczu, ma tyłach świetlicy wiejskiej. To już ostatni nocleg na tym wyjeździe.
Dzień zaczynam od szybkiej ewakuacji z gór. Nawet nie wiedziałem, że po tej stronie na Przehybę prowadzi tak dobra, asfaltowa droga. Nastawiałem się na powolne telepanie się po kamieniach, a tu myk i góry zostają za mną.
Zjeżdżam do Starego Sącza. Trochę zwiedzam, chociaż już tu kiedyś byłem. Dawno to było i nie za bardzo pamiętam. Ten rynek zawsze taki był? To znaczy wredne kamyczki, jakimi jest wybrukowany były chyba zawsze. Po tym rynku nikt nie chce chodzić i nikt nie chce go nawet rowerem na skróty przejechać. Wszyscy kotłują się na jego obrzeżach. Wszędzie pełno aut przeciskających się między ludźmi. Dookoła rynku jeżdżą, parkują, chodzą, handlują... A na rynku pustka. To chyba najgorzej rozwiązany rynek, jaki kiedykolwiek widziałem.
A potem jeszcze trochę po Nowym Sączu sobie pojeździłem. Całkiem przyjemne miasto, chociaż jak dla mnie już za duże i za tłumne. Kilka fajnych uliczek mimo to znalazłem.
Punkt kulminacyjny dzisiejszego dnia: Most Stacha. To podobno największy na świecie kamienny most zbudowany przez jedną osobę. A historia jego powstania wiąże się z budową zapory w Rożnowie. Z powodu zalania drogi dojazdowej, gospodarz Jan Stach utracił możliwość dojazdu do swojego gospodarstwa. Teoretycznie mógł korzystać z drogi sąsiada, ale ten mu na to nie pozwolił. Jan Stach zakasał więc rękawy i zbudował własną drogę i własny, ogromny most.
Próbuję go zobaczyć. Nie jest to łatwe. Najpierw mijam tabliczki z zakazem wstępu, potem, gdy próbuję zejść na dno wąwozu, na przeszkodzie stają mi zasieki z gałęzi. Widać, że zostały tu ułożone celowo. Na koniec spotykam jakąś kobietę. Wyskakuje do mnie z pretensjami, że to teren prywatny, że nie wolno i takie tam. Co za wredni ludzie tu mieszkają. Pokolenia się zmieniają, a ich mentalność nie. Przez wrednego sąsiada Stach musiał most budować, a teraz ta sama wredota nie pozwala innym go nawet obejrzeć.
Do końca dnia jadę na północ zaglądając jeszcze w kilka ciekawych miejsc. Na zdjęciu kościół w Lipnicy Murowanej, perełka z XV wieku.
A nocleg znajduję w Wiśniczu, ma tyłach świetlicy wiejskiej. To już ostatni nocleg na tym wyjeździe.
Dystans48.58 km Czas05:19 Vśrednia9.14 km/h VMAX42.74 km/h Podjazdy1121 m
Temp.18.0 °C SprzętMerida TFS 900
Złockie - Przehyba (dzień 9)
W końcu wjeżdżam w góry. Bieszczady i Beskid Niski górami ciężko nazwać, bo po szczytach tam nie jeździłem. Teraz wjeżdżam trochę wyżej, do bacówki pod Wierchomlą.
A spod bacówki niespodziewanie otwiera się przede mną widok na Tatry. Cudo. W ogóle się tu takiego widoku nie spodziewałem.
Zjeżdżam w dolinę Popradu i robię kolejny podjazd, do bacówki na Obidzy. Podjazd jest tu asfaltowy, ale całkiem konkretny.
Teraz już nigdzie nie zjeżdżam i pnę się jeszcze wyżej.
Nie trzymam się pieszego szlaku, który opisany jest jako bardzo kamienisty, ale drogi, które wybieram wcale nie są lepsze.
Za to widokowo - rewelacja. Cały czas towarzyszy mi widok na Tatry. Nie tak spektakularny, jak ten z Wierchomli, bo słońce jest już z niewłaściwej strony, ale wciąż piękny. Tą drogą widoczną po lewej stronie zdjęcia przed chwilą jechałem.
W końcu docieram tam, gdzie chciałem: do schroniska na Przehybie. Po raz pierwszy i jedyny przekraczam wysokość 1000 m.n.p.m. Śpię pod namiotem, bo ceny za nocleg jakieś takie zaporowe.
Z Przehyby też widać Tatry. To już zdjęcie zrobione następnego dnia, bo wieczorem widok był jakiś taki zamglony. Szkoda, że podczas tego wyjazdu zaplanowałem sobie tylko jeden górski dzień. Ale to byłaby już zupełnie inna podróż. To już nie byłoby sentymentalne szwendanie się po cmentarzach, tu zachwycałbym się zupełnie czymś innym. Prawdziwe góry trzeba zostawić na inny wyjazd.
W końcu wjeżdżam w góry. Bieszczady i Beskid Niski górami ciężko nazwać, bo po szczytach tam nie jeździłem. Teraz wjeżdżam trochę wyżej, do bacówki pod Wierchomlą.
A spod bacówki niespodziewanie otwiera się przede mną widok na Tatry. Cudo. W ogóle się tu takiego widoku nie spodziewałem.
Zjeżdżam w dolinę Popradu i robię kolejny podjazd, do bacówki na Obidzy. Podjazd jest tu asfaltowy, ale całkiem konkretny.
Teraz już nigdzie nie zjeżdżam i pnę się jeszcze wyżej.
Nie trzymam się pieszego szlaku, który opisany jest jako bardzo kamienisty, ale drogi, które wybieram wcale nie są lepsze.
Za to widokowo - rewelacja. Cały czas towarzyszy mi widok na Tatry. Nie tak spektakularny, jak ten z Wierchomli, bo słońce jest już z niewłaściwej strony, ale wciąż piękny. Tą drogą widoczną po lewej stronie zdjęcia przed chwilą jechałem.
W końcu docieram tam, gdzie chciałem: do schroniska na Przehybie. Po raz pierwszy i jedyny przekraczam wysokość 1000 m.n.p.m. Śpię pod namiotem, bo ceny za nocleg jakieś takie zaporowe.
Z Przehyby też widać Tatry. To już zdjęcie zrobione następnego dnia, bo wieczorem widok był jakiś taki zamglony. Szkoda, że podczas tego wyjazdu zaplanowałem sobie tylko jeden górski dzień. Ale to byłaby już zupełnie inna podróż. To już nie byłoby sentymentalne szwendanie się po cmentarzach, tu zachwycałbym się zupełnie czymś innym. Prawdziwe góry trzeba zostawić na inny wyjazd.