Dystans127.77 km Czas07:11 Vśrednia17.79 km/h VMAX39.86 km/h Podjazdy428 m
Temp.30.0 °C SprzętMerida TFS 900
Bałtyk-Bieszczady - od Świnoujścia po Dobrą
Wymyśliłem sobie podróż. Wycieczkę. Przejechać po skosie całą Polskę. Zacząć na falochronie w Świnoujściu przy słynnym "Wiatraku" i zakończyć w Bieszczadach przy źródłach Sanu. Ot, takie tam Bałtyk - Bieszczady. Nazwa kojarzyć się może z maratonem szosowym Bałtyk - Bieszczady, ale to nie to. Oni tę trasę pokonują na lekko, w czasie maksymalnie 3 dni, ja biorę z sobą sakwy i planuję przejechać to w 10 dni. Oni trzymają się dróg asfaltowych, ja zamierzam unikać asfaltów jak tylko się da. Nie, żebym miał jakiś uraz do asfaltu. Bardzo go lubię i chętnie z niego skorzystam, ale tylko na tych odcinkach, na których ruch samochodowy jest śladowy. A najlepiej żaden. Chcę przejechać Polskę nie słysząc szumu opon i ryku silników. Nie nastawiam się na zwiedzanie. Nie szukam zabytków, ale jeśli coś ładnego po drodze się trafi, to zatrzymam się i obejrzę. Z zewnątrz. Tyle wystarczy. Zamierzam skupić się na drodze. Chcę drogę poczuć. Im bardziej zapomnianą, tym lepiej. To droga będzie tematem przewodnim tej podróży.
Do Świnoujścia trafiam z samego rana. Od razu kieruję się pod Wiatrak. Turystów za wielu jeszcze nie ma. Miejscowi przybiegli poćwiczyć, ktoś łowi ryby, w morze wychodzi jakiś statek pływający pod banderą Wysp Marshalla. Wyspy Marshalla? To przecież gdzieś na drugim końcu świata! Dokąd teraz płynie? Czy kiedyś dotrze w końcu do tych wysp? Stoję i patrzę jak znika gdzieś w dali. Patrzę na ludzi na falochronie. Jeszcze przed chwilą machali do statku, a już o nim zapomnieli. Odpłynął. Zniknął gdzieś na północy. Kasuję licznik i jadę na południe. Czas zacząć swoją podróż.
Jeszcze na chwilę przystaję w samym Świnoujściu. Dawno tu nie byłem. Wypiękniało. "Moja" ruchliwa ulica zamieniła się w deptak. Nagle znalazło się miejsce dla fontann, kawiarni, ławek, zielonych klombów i leżaków. Centrum Świnoujścia stało się miejscem przeznaczonym dla ludzi, nie samochodów. Bardzo mi się ta odmiana podoba.
Przepływam promem na drugą stronę Świny i opuszczam miasto. Jadę w stronę Międzyzdrojów. W lesie pełno ludzi. Mijam pieszych i rowerzystów. Droga twarda. Nawet się takiej tu nie spodziewałem. Za Międzyzdrojami ludzi jest jeszcze więcej. Spotykam nawet sakwiarzy. Jadą trasą nadmorską w stronę Helu. Długo razem nie jedziemy, bo oni trzymać się będą brzegu morza, a ja wykręcam w stronę Wolina. Tu już jest bardziej piaszczyście, ale trasa idzie szybko.
W Wolinie postój. Jest za gorąco. Zaczynam się gotować. Obiad, piwo, a potem chwila odpoczynku w wiosce Wikingów. Teraz panuje tu niezwykły spokój. Zwykle zaglądałem tu podczas sierpniowego festiwalu i wtedy ciężko jest się przepchnąć przez tłumy ludzi. Teraz jest inaczej. Teraz można tu odsapnąć i zrobić kilka zdjęć.
Zupełnie nie chce mi się jechać. Termometr wskazuje 30 stopni. Mimo to ruszam. Najpierw jadę spokojnym asfaltem, potem zagłębiam się w las. Od stacji kolejowej Rokita chwytam się śladu dawnej wąskotorówki. Prowadziła do wsi Czarnogłowy, gdzie znajdowała się duża kopalnia wapienia. Ślad początkowo jest bardzo wygodny, ale później zamienia się w wąską ścieżkę przez krzaki i pokrzywy. Nie zamierzam się cofać i przedzieram się przez wszystko. Na koniec docieram do pięknego jeziora. To właśnie pozostałość po tej kopalni. Po zakończeniu wydobycia całe wyrobisko zostało zalane tworząc niezwykle malownicze jezioro. Kiedyś przyjadę tu specjalnie po to, by nad brzegiem postawić namiot i spędzić tu noc. Dziś jest jeszcze za wcześnie na spanie.
Aż do końca dnia przeplatają mi się drogi asfaltowe z polnymi. Dojeżdżam do jeziora Woświn. Próbuję znaleźć jakieś miejcie do spania nad samym brzegiem. Kiedyś już tu byłem. Kiedyś tu spałem. Niby pamiętam gdzie to było, ale wszystko się zmieniło. Nie mogę znaleźć mojej miejscówki, ani żadnego innego miejsca, które nadawałoby się na rozbicie namiotu. W końcu daję za wygraną i wycofuję się na asfalt. Na nocleg zatrzymuję się nad jeziorem Mielno, obok wsi o tej samej nazwie. Jest tu oficjalne kąpielisko z pomostem. Jest tez miejsce na ognisko i późnym wieczorem przychodzą jakieś ludki i przy ogniu i piwie debatują jak mi bezszelestnie ukraść rower. A ja leżę w namiocie, słucham ich i nie zasnę dopóki sobie nie pójdą.
Do Świnoujścia trafiam z samego rana. Od razu kieruję się pod Wiatrak. Turystów za wielu jeszcze nie ma. Miejscowi przybiegli poćwiczyć, ktoś łowi ryby, w morze wychodzi jakiś statek pływający pod banderą Wysp Marshalla. Wyspy Marshalla? To przecież gdzieś na drugim końcu świata! Dokąd teraz płynie? Czy kiedyś dotrze w końcu do tych wysp? Stoję i patrzę jak znika gdzieś w dali. Patrzę na ludzi na falochronie. Jeszcze przed chwilą machali do statku, a już o nim zapomnieli. Odpłynął. Zniknął gdzieś na północy. Kasuję licznik i jadę na południe. Czas zacząć swoją podróż.
Jeszcze na chwilę przystaję w samym Świnoujściu. Dawno tu nie byłem. Wypiękniało. "Moja" ruchliwa ulica zamieniła się w deptak. Nagle znalazło się miejsce dla fontann, kawiarni, ławek, zielonych klombów i leżaków. Centrum Świnoujścia stało się miejscem przeznaczonym dla ludzi, nie samochodów. Bardzo mi się ta odmiana podoba.
Przepływam promem na drugą stronę Świny i opuszczam miasto. Jadę w stronę Międzyzdrojów. W lesie pełno ludzi. Mijam pieszych i rowerzystów. Droga twarda. Nawet się takiej tu nie spodziewałem. Za Międzyzdrojami ludzi jest jeszcze więcej. Spotykam nawet sakwiarzy. Jadą trasą nadmorską w stronę Helu. Długo razem nie jedziemy, bo oni trzymać się będą brzegu morza, a ja wykręcam w stronę Wolina. Tu już jest bardziej piaszczyście, ale trasa idzie szybko.
W Wolinie postój. Jest za gorąco. Zaczynam się gotować. Obiad, piwo, a potem chwila odpoczynku w wiosce Wikingów. Teraz panuje tu niezwykły spokój. Zwykle zaglądałem tu podczas sierpniowego festiwalu i wtedy ciężko jest się przepchnąć przez tłumy ludzi. Teraz jest inaczej. Teraz można tu odsapnąć i zrobić kilka zdjęć.
Zupełnie nie chce mi się jechać. Termometr wskazuje 30 stopni. Mimo to ruszam. Najpierw jadę spokojnym asfaltem, potem zagłębiam się w las. Od stacji kolejowej Rokita chwytam się śladu dawnej wąskotorówki. Prowadziła do wsi Czarnogłowy, gdzie znajdowała się duża kopalnia wapienia. Ślad początkowo jest bardzo wygodny, ale później zamienia się w wąską ścieżkę przez krzaki i pokrzywy. Nie zamierzam się cofać i przedzieram się przez wszystko. Na koniec docieram do pięknego jeziora. To właśnie pozostałość po tej kopalni. Po zakończeniu wydobycia całe wyrobisko zostało zalane tworząc niezwykle malownicze jezioro. Kiedyś przyjadę tu specjalnie po to, by nad brzegiem postawić namiot i spędzić tu noc. Dziś jest jeszcze za wcześnie na spanie.
Aż do końca dnia przeplatają mi się drogi asfaltowe z polnymi. Dojeżdżam do jeziora Woświn. Próbuję znaleźć jakieś miejcie do spania nad samym brzegiem. Kiedyś już tu byłem. Kiedyś tu spałem. Niby pamiętam gdzie to było, ale wszystko się zmieniło. Nie mogę znaleźć mojej miejscówki, ani żadnego innego miejsca, które nadawałoby się na rozbicie namiotu. W końcu daję za wygraną i wycofuję się na asfalt. Na nocleg zatrzymuję się nad jeziorem Mielno, obok wsi o tej samej nazwie. Jest tu oficjalne kąpielisko z pomostem. Jest tez miejsce na ognisko i późnym wieczorem przychodzą jakieś ludki i przy ogniu i piwie debatują jak mi bezszelestnie ukraść rower. A ja leżę w namiocie, słucham ich i nie zasnę dopóki sobie nie pójdą.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!
Komentarze